Zakon wagi

  • Rozpoczynający wątek DeletedUser2956
  • Data rozpoczęcia

DeletedUser2956

Guest
Powoli z wysiłkiem przesunął ciężkie spróchniałe drzwi. Za nimi czaiła się ciemność, czuł, że mała iskra jest w stanie nieprzenikniony mrok zmienić w oślepiającą światłość połyskującą złotem. Wszedł do komnaty, z płaszcza wyciągnął flakonik, delikatnie go otworzył i stało się.
Z buteleczki wydobył się nieśmiały blask, który przybierał na mocy. Po chwili całe pomieszczenie wypełniło się mdłym światłem, niestety obraz jaki wyłonił się ze starej zamkniętej tu od wieków ciemności zawiódł przybysza.
Nie było złota, szlachetnych kamieni ani żadnego innego bogactwa. Siwa od kurzu pajęczyna zwisała leniwie z sufitu i pokrywała wszystkie rupiecie, jakie ktoś zostawił tu odchodząc w pośpiechu.
Florian, drogi przyjacielu. Kolejny raz historia pokazała nam swój długi złośliwy jęzor.
Frost ze zrezygnowaniem poszukał ręką psiego łba, a gdy już natrafił na poszarpane ucho druha lekko je pogładził.
Pies tylko westchnął głośno i mlasną paszczą bez 2 zębów. Ileż to już razy był świadkiem cudownego odkrycia, które po użyciu flakoniku światłości stawało się zwykłym zakurzonym pokojem, w którym jedyną rzeczą do odkrycia pozostawała pajęczyna za szafą.

FLORIAN to dość nietypowe imię dla ogara, ale zdaniem jego pana imię zwierzaka powinno mieć własną historię, a to miało dość nietypową. Pierwszym właścicielem Floriana był... Florian, stary, dobry znajomy Frosta z Uniwersytetu Watreńskiego. Razem wykładali historię starożytną i dobrze im się współpracowało do pewnego momentu a raczej granicy jaką przyjaciel Floriana postanowił przekroczyć.
Mianowicie Florian West miał cudowną o olśniewającej urodzie narzeczoną – Larę. Takich anegdot na kartach historii starożytnej( i nie tylko) jest pełno, więc przejdźmy do finału. Z Larą nie ożenił się Florian, lecz jego dobry przyjaciel Lew Frost od tego momentu a może nawet trochę wcześniej, stosunki między dwoma panami stanowczo się ochłodziły. West opuścił uniwersytet i rodzinne strony, nie chciał patrzeć na szczęście kolegi po fachu przy boku jego marzeń i pragnień. Wyjechał w skaliste wysokie góry, których szczyty zdawały się rozdzierać nie tylko chmury, lecz cały nieboskłon. To właśnie tam rozpoczęła się niezwykła przygoda obu mężczyzn, ale już nie przyjaciół.
Góry Gryfie były niepowtarzalne w swym majestacie, wysokie, wręcz pozbawione roślinności i bardzo niebezpieczne. West potrzebował niebezpieczeństwa, pragnął by jego życie ponownie nabrało sensu. Pomysł igrania z losem wydawał mu się wprost idealny. Co dzień pokonywał nową, ryzykowna trasę wspinaczkową i przy każdym niezdobytym szczycie widok zapierał dech w jego piersiach, niestety tylko na chwilę. Cienie chmur tańczące po dolinach, promienie słońca rozświetlające delikatne zmarszczki na jeziorze Beahthe'ael to wszystko było piękne i warte uwiecznienia. Jednak profesor potrafił doceniać tylko jeden wymiar szczęścia, posiadanie celu w życiu a tego niestety mu brakowało. Zdobywanie szczytów było zajęciem ciekawym i wymagającym sporej determinacji, ale nie nadawało sensu ludzkiemu życiu.
One były i będą a po mnie przyjdą następni. Siądą w tym miejscu i spojrzą na te same niewzruszone, szare szczyty. Florian chciałeś mieć rodzinę i spokojne życie a przez zachłanność do nauki stałeś się wędrownym głupcem szukającym szczęścia na nieczułych skalach.
Profesor spojrzał na swoje poobcierane dłonie i nie widział w nich niczego, prócz klęski. Te niegdyś delikatne dłonie naukowca nie potrafiły zatrzymać kobiety, nie umiały stawić czoła porażce. Teraz może i były suche, pełne odcisków i zaprawione we wspinaczce, ale nadal tak samo słabe, jak kiedyś. Ołowiane chmury przysłoniły błękit a na rekach mężczyzny rozbijały się drobne krople deszczu. Pokręcił z odraza głową, samotność powodowała, ze coraz bardziej nienawidził siebie.
Raptem prócz narastającego deszczu usłyszał coś jeszcze, coś czego w tym zakątku, zapomnianym przez bogów zupełnie się nie spodziewał. Z początku ciche kroki stawały się wyraźniejsze. Po śliskich kamieniach igrając z przepaścią schodził wędrowiec w białej dziwnie opalizującej pelerynie. Naukowiec sam nie wiedział co go tak ujęło w zbliżającej sie postaci, lecz patrzył na nią jak oczarowany. Może długo utrzymywana samotność albo ten niedostępny teren tak mocno wpłynęły na zachowanie Floriana, trudno powiedzieć. Faktem pozostaje jednak to, że ten dziwny pielgrzym poruszył jakąś cząstkę duszy profesora. Ten mały fragment, o ktorym sie czesto zapomina, gdy jest sie prawdziwe samotnym.
Postać zatrzymała się, deszcz lał juz tak intensywnie, że trudno byłoby usłyszeć słowa. Jednak gest powitalny w postaci schylenia głowy dało się odczytać przez leniwe jęzory mgły, która pojawiła się znikąd. Mężczyzna sięgnął dłonią po swój kostur podróznika i ociężale podniósł sie ze skał.
- Pogoda nam sie niestety zepsuła- rzekł niepewnie profesor patrząc we mgłe gdzie wczesniej widac bylo zbocza ostrych gór.
Wędrowiec nie odpowiedział, powiódł jedynie oczami w ślad za spojrzeniem rozmówcy. Poprawił płaszcz i zaciągnął mocniej kaptur na głowę.
- To miło spotkac tu jeszcze kogoś, myślałem, ze ten zkątek nie przyciąga pielgrzymów- Florian za wszelką cenę starał sie zachęcić przybysza do rmozmowy.
Twarz obcego była cała ukryta w kapturze mimo tego jego głos zabrzmiał wyraźnie.
- Nie miejsce, lecz ludzie przywołują tu podobnych do mnie...profesorze.
Florian zastygł w bezruchu wpatrując sie oniemiały w towarzysza. Słowa chociaż wypowiedziane łagodnie, z nutą sympatii przyprawiły go o ciarki na plecach. Skąd mógł ten człowiek wiedzieć, że jest profesorem i co mają znaczyć te słowa? Deszcz chwilowo ustał, lecz sine chmury nadal przetaczały sie po górach. Opalizujący płaszcz nieznajomego ociekał z kropli deszczu, mężczyzna lekko odchylil kaptur i spojrzał nienaturalnie błekitnymi oczami na Floriana. Twarz miał młodzieńczą i łagodną o bardzo jasnej karnacji, lecz oczy zdawały sie opowiadac własną, długą i mądrą historię. Uśmiechnął się wąskimi ustami i oparł wygodnie o skałę.
- Wie pan, dlaczego gory te nosza nazwe gryfich?
- Podobno kiedys żyły tu legendarne stworzenia – odpowiedział ze smętnym uśmiechem.
 
Do góry