Opowieści o F.o.E. - Epoka Brązu.

  • Rozpoczynający wątek LaManche
  • Data rozpoczęcia

Czy spodobało się Tobie to opowadanie?

  • Bardzo dobre

    Głosy: 2 28,6%
  • Dobre

    Głosy: 2 28,6%
  • Takie sobie.

    Głosy: 2 28,6%
  • Złe

    Głosy: 0 0,0%
  • Totalne dno

    Głosy: 1 14,3%
  • Za mało aby stwierdzić.

    Głosy: 0 0,0%

  • W sumie głosujących
    7
  • Głosowanie zakończone .

DeletedUser

Guest
Witam wszystkich!

Postanowiłem w końcu napisać jakiś dłuższy tekst i na temat wybrałem naszą "ukochaną" grę. W tej powieści będę pisał o walecznym Galu, w czasach zanim Juliusz Cezar zaczął swoje podboje w Europie. Nasz Gal, Manche (tylko takie imię mi wpadło do głowy :D) przeżyje (a może i nie?) bardzo ciekawą historię pełną zwrotów akcji i zaskoczeń. Proszę o wyrozumiałość bo jednak jestem dopiero nowicjuszem w pisaniu i tekst nie będzie doskonały. Proszę też o konstruktywną krytykę abym mógł poprawić błędy i edytować posta. Życzę miłej lektury!

© Copyright by LaManche, 2012 (Krzysztof P. Dudek)
Wersja robocza, nie na sprzedaż ani do rozpowszechniania przez osoby trzecie.


P.S. Ta część jest bardziej "wprowadzeniem" wiec nie będzie oszałamiającej akcji. ;)

Rozdział Pierwszy - Samotny Strażnik

"Zima tego roku przyszła o wiele wcześniej niż zwykle. Górskie potoki mające swoje źródła w wiecznie pokrytych śniegiem Alpach, już od kilku dni są skute grubym lodem a ziemia stała się twarda jak skała. Okoliczne wioski nie są przygotowane na tak ostry mróz i to tak wcześnie, nie zdążyli nawet zebrać ostatnich żniw. Groźba spędzenia zimy w głodzie staje się realna. Muszą teraz wyżywić siebie tym co im pozostało z ciepłego lata które teraz wydaje się być odległym wspomnieniem pogrzebanym przez śniegi. Mnie to nie dotyczy. Ja zawszę znajduję jedzenie w wiklinowym koszyku, schowanym dla mnie w korzeniach pewnego starego dębu...

Myśliwi próbują łowów aby przetrwać i wyżywić liczne rodziny; widzę ich często jak włóczą się po lesie odziani w futra zwierząt, drżący z zimna i niezgrabnie trzymając napięte łuki. Zawsze wracają z pustymi rękoma. Nie mają co liczyć na zwierzynę bo ta żyjąca w puszczy Rhone-Alpes już dawno wyruszyła w cieplejsze rejony Galii. Wrócą dopiero gdy grube śniegi stopnieją a świeże pędy traw wychylą się ku słońcu.

Zastanawiało to mnie i spędziłem nie jeden bezczynny dzień na rozmyślania. Dlaczego brakuje zwierzyny? Nigdy wcześniej nie brakowało jeleni i łań w puszczy ale też nigdy wcześniej nikt z tutejszych nie doświadczył tak ostrej zimy. Nawet ci co liczyli sobie piędziesiąt lat, choć może to pamięć zaczyna płatać im figle?

Oczywiście w puszczy są jeszcze inni myśliwi oprócz ludzi. Ci są gwałtowni, okrutni i nieprzewidywalni w swych poczynaniach. Często widzę ich błyszczące ślepia w ciemności i masywne cienie gdy ich pokryte futrem cielska przebiegają pomiędzy drzewami. Wilki.

Co noc wyją głośno, żaląc się księżycowi a w ich głosach brzmi rozpacz i gniew. One też głodują. Ich wycia spędzają sen z moich powiek i zapewne innych, śpiących ludzi w okolicznych wioskach. Wilki podczas okresu głodowania, stawały się jeszcze bardziej zuchwałe niż zwykle. W przeciwieństwie do ludzi, te bestie były o wiele lepiej przystosowane do zimowego klimatu a ludzcy myśliwi polujący na ich terenach już nie raz stawali się zwierzyną."


Z dziennika Manche'a.
4018 dzień po "wygnaniu".

Na ponurym niebie zaczęły się zbierać śnieżne chmury a porwisty wiatr niósł ze sobą lodowate powietrze i zapowiedź gwałtownej śnieżycy. Ten sam wiatr który wiał wysoko nad Alpami, teraz łagodnie rozwiał jego kruczoczarne włosy i sprawił że zadrżał ze wszechobecnego chłodu. Przenikał on jego skórę i sztywne mięśnie aż do samych kości. Ta zima była gorsza niż wszystkie inne, które bogowie pozwolili mu przeżyć. Może w tą w końcu okażą mu łaskę zabijając go?

Manche, stał samotnie na wysokiej wieży obserwacyjnej z ramionami mocno skrzyżowanymi na piersi w bez owocnej próbie zatrzymania choć odrobiny swojego ciepła. Jak zwykle patrzył bezmyślnie w szeroką, śnieżną pustynię rozciągającą się przed nim niczym mapa. W oddali widział liczne budynki pobliskiej wsi i szary dym wydobywający się gęsto z ich kominków; psy należące do wieśniaków ujadały głośno i rozpaczliwie. Domagały się jedzenia a ich właściciele im go skąpili bo sami mieli za mało aby przetrwać. Najpierw wieśniacy musieli wyżywić samych siebie a potem trzodę i na końcu psy. Wiele z nich na pewno nie dożyje następnego lata.

Ostatnia burza pokryła dachy wszystkich domów niepozornym, białym śniegiem. Nawet z tej odległości widział jak większość dachów zaczyna się zapadać do środka pod ogromnym ciężarem. Miał nadzieję że wieśniacy mają wystarczająco oleju w głowie aby spostrzec że następna burza będzie dla nich fatalna w skutkach.

Westchnął i spojrzał w ponure niebo. Z tych ciemnych chmur lada moment zacznie gęsto padać a wtedy będzie dla ich za późno. Zanim zrozumieją co się dzieje to ich chaty będą już zniszczonymi ruinami nie zdatnymi do zamieszkania. Zapadną się pod ciężarem śniegu. Miał ochotę porzucić tą cholerną wieżę i ostrzec tych wieśniaków przed katastrofą. Przez ułamek sekundy naprawdę chciał otworzyć klapę w podłodze i zejść po drabinie aż na sam dół. Ale powstrzymał się od tego. Druid na pewno by się dowiedział. Dowiedział by się i wezwał by kilku wojowników aby go zabić podczas snu, za złamanie danej mu przysięgi.

Nie wolno było mu nawiązać kontaktu z żadnym człowiekiem czy wioską bo "zawsze miał być niewidoczny a samemu widzieć wszystko". Przypomniała mu się jego rozmowa z druidem, w ostatni dzień jego pobytu w wiosce; zanim ruszył ku spotkaniu z samotnością...

„-Synu Teutatesa... - wyszeptał cicho druid głaszcząc swoją długą, siwą brodę kościstymi palcami. Jego szkliste spojrzenie wędrowało po drewnianym suficie na którym wisiały wysuszone wieńce wszelakich ziół.
Twarz druida była już stara i pokryta siatkami głębokich zmarszczek ale nadal pozostawał w niej cień młodości.
- Jestem, tak jak kazałeś – Manche ukląkł z czcią przed starą postacią siedzącą na skórzanym fotelu. Nigdy nie widział druida w takim stanie i był przestraszony że on wkrótce umrze.
Chociaż mocno osłabiony, druid zobaczył obawy wypisane na jego twarzy.
- Dawno wszedłem w wiek późnej starości i nie potrafię pojąć dlaczego moje życie trwa, mimo że przekroczyło granice które matka natura wyznaczyła ludzkim istotom... - wychrypiał druid łapczywie łapiąc powietrze. Mówienie sprawiało mu wielką trudność - Anioł śmierci o mnie nie zapomniał... Często daje mi znać że czeka na mą duszę po przez ból, potrafiący złamać największego wojownika. Może daje mi czas abym jak najdłużej chronił wioskę, albo to moje eliksiry i mikstury, opierają się jego mocy? To nieważne... A ty najmniej powinieneś się mną martwić, synu Teutatesa.
Druid zawsze zwracał się do młodych mężczyzn jako „Synowie Teutatesa”, Galijskiego boga wojny. Tak próbował ich nauczyć że bogowie nad nimi czuwają o każdej porze dnia i nocy.
- Błagam ciebie, nie zawiedź mnie. Zło stworzone przez Bogów czyha na nas wszędzie, a ty właśnie zostałeś nowym Obserwatorem. Do ciebie będzie należeć zadanie aby chronić nas i ostrzegać nas. Do póki nie wypatrzysz zła, nie wracaj. Jednak gdy Bogowie postanowią zwrócić na nas innych ludzi, przyjdź czym prędzej aby nas ostrzec.
- A więc to bogowie zsyłają na nas zło?
- Bogowie robią rożne rzeczy gdy zbaczamy z przeznaczonej nam ścieżki. A teraz idź stąd i pożegnaj się z rodziną...”


Wspomnienie wywołało kilka łez ale natychmiast starł je rękawem. Stał tak, wysoko na swojej wieży strażniczej, ukrytej pomiędzy drzewami na skraju lasu i obserwował. To było jego zadanie. Chronić wioskę ukrytą głęboko w lesie i ludzi w niej mieszkających.

Ale to było jego zadaniem już od tak wielu lat. Chciał zmian.

Chociaż było tak zimno że jego kości drętwiały a wargi pękały to ledwo odczuwał ten mróz. Twarz go piekła a oddech stawał się białą chmurą. Jednak zbyt wiele lat spędził w samotności, wypatrując zagrożeń, aby przejmować się swoim ciałem które i tak po jedenastu latach przywykło do mroźnego klimatu Alp. Nosił zresztą własnoręcznie zszyte ze sobą skóry wilków, tworzące swoisty pancerz przed zimnem. To mu absolutnie wystarczało.

Nagły ruch na głównym traktacie przykuł jego uwagę. Z niedowierzaniem wbił w niego swój sokoli wzrok i zobaczył grupę jeźdźców. Szybko ich policzył i z grozą odkrył że było ich aż trzydziestu. Stanowczo za dużo jak na grupkę podróżników szukających noclegu. Nigdy przedtem nie widział aż tylu jeźdźców naraz. Ich stalowe hełmy błyszczące złowrogo w ostatnich promieniach słońca, przysłoniętego przez mroczne chmury, i ich szare płaszcze furgoczące na wietrze sprawiły że jego serce zaczęło szybciej bić; wyglądali niczym drapieżne jastrzębie gdy pędzili galopem przez śnieżne wydmy wzbijając w powietrze tumany białego pyłu.

Kiedy jeźdźcy byli prawie u podnóży lasu, wyraźnie zobaczył zarysy broni pod ich płaszczami. Głośno popędzali swoje wierzchowce zmuszając ich do większego wysiłku nie szczędząc im uderzeń skórzanymi biczami. Gorące oddechy spoconych koni parowały i piana toczyła im się z pysków. Sapały tak głośno że nawet on je słyszał stojąc na swojej wieży.

Jeden z jeźdźców miał na plecach charakterystyczny topór bojowy. Manche widział już kiedyś taki. Przez jego ciało przebiegły ciarki ale nie z powodu zimna.

Germanie.

Germanie. Nie był pewien czy powinien tańczyć z radości czy przeklinać los. Na to właśnie czekał od tak dawna. Ci jeźdźcy nieświadomie stali się jego wybawcami. Uwolnili go z pod przysięgi danej druidowi.

„Do póki nie wypatrzysz zła, nie wracaj. Jednak gdy Bogowie postanowią zwrócić na nas innych ludzi, przyjdź czym prędzej aby nas ostrzec.”

Trzydziestu jeźdźców skierowało swoje wierzchowce w kierunku jedynej osady. Manche zamarł. Wiedział co zaraz się stanie ale nie mógł w to uwierzyć. Wiele lat temu widział jak ta wioska była budowana, belka po belce, chata za chatą i nie chciał widzieć jak po raz pierwszy jej budynki są plądrowane i podpalane a na wieśniakach dokonywano mordów gdy ci stają w obronie swoich dobytków. Ale najbardziej współczuł młodym kobietom. To one zostaną same z obcym nasieniem w sobie a gdy minie rok wydadzą na świat pokolenie bękartów...

Najgorsze było to że nic nie mógł zrobić dla tych ludzi. Ponownie tego mroźnego dnia uronił kilka łez.

Jednak mógł tylko ostrzec swoich.

Odwrócił się i zdecydowanym ruchem otworzył klapę w podłodze. Zeskoczył po drabinie aż znalazł się w skromnej izbie na samym dole wieży. Ogień w kominku już dawno wygasł pozostawiając czarne pogorzelisko. Nie zamierzał już nigdy go ponownie rozpalać ani zasnąć na wysłużonym legowisku z gałązek i jesiennych liści. To tutaj przyszło mu prowadzić swoją marną egzystencję, ale nareszcie poczuł słodki smak wolności... ale też i gorzkawy smak smutku.


Ciąg dalszy nastąpi. Bardzo proszę o komentarze bo to dla mnie bardzo ważne!
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:

DeletedUser314

Guest
Trochę krótkie zdania, za bardzo opisowe, przez co przypomina mi film film z Discovery.

Wygląda tak jak byś wzorował się na sadze: 'Pieśń Lodu i Ognia', George'a R. R. Martina.
Nawet początek podobny i te opisy typu " kruczoczarne włosy i sprawił że zadrżał ze wszechobecnego chłodu. Przenikał on jego skórę i sztywne mięśnie aż do samych kości. Ta zima była gorsza niż wszystkie inne, które bogowie pozwolili mu przeżyć.".


POZA TYM GDZIE TU JEST COŚ O FOE ?
 

DeletedUser

Guest
Dzięki unpxre. Postaram się poskracać opisy w przyszłych tekstach. Wiem trochę zaszalałem z tymi opisami.
Tak naprawdę to nigdy nie czytałem 'Pieśń Lodu i Ognia', George'a R. R. Martina. A szczerze mówiąc tego Martina kojarzę tylko z "Gry o Tron", bo widziałem kiedyś kilka urywków na HBO.
A o FOE będzie trochę później kiedy dojdę do wioski. Wtedy będę pisał o budynkach, surowcach i wojskach.
Jedak kiedy opisywałem nieznanych "jeźdźców" na traktacie to odzwierciedlałem ich prawdziwy wygląd w grze. A więc tutaj małe co nieco o FoE jest.

Ach, bardzo chciałbym wiedzieć dlaczego ktoś zaznaczył "totalne dno" (nie mam nic przeciwko temu, w końcu to czyjaś opinia) i nie uzasadnił swojego zdania? Jestem młody (hmm... wieku raczej nie zdradzę ale piwa w sklepie to nie kupię) i chciałbym bardzo wiedzieć co myślicie o moim tekście a zaznaczanie "Totalne Dno" albo "Dobre" bez powodu mi nie pomoże poprawić mojego stylu pisania.
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:

DeletedUser314

Guest
Wiesz jak ktoś chce się nauczyć dobrze programować, to jest takie przysłowie: pisz kod i czytaj kod.
Myślę, że możne je również zastosować do książek. Czyli dużo czytaj i dużo próbuj pisać:)

Zaczynanie od takie opisu od razu zniechęci czytelnika, szczególnie taki nudny.

Z tego co ja zrozumiałem to główny bohater to Manche, akcja dzieję się na pod koniec jesieni, w V wiecznej Europie. W FOE nie ma nacji, a tu są, co tez odrywa zbyt mocno od fabuły gry.

No i też rażą takie konstrukcje:
Chronić wioskę ukrytą głęboko w lesie i ludzi w niej mieszkających. Musiał ich chronić.
.

Akcje książki na ogół budują dialogi między bohaterami, ty wybrałeś trudniejszą drogę bo masz bohatera, jaki jest jakby samotnym łowcą, więc powinieneś pisać jego myśli, przemyślenia, taki swoisty monolog, a nie opisywać to jak on się czuje, czy że np uronił łzę. Wtedy też byśmy zżyli się bardziej z bohaterem, a nie czytali kolejne nudne opisy.
 

DeletedUser

Guest
Uh przoczyłem to zdanie. muszę się zgodzić że to akurat jest bardzo dziwna konstrukcja :D

piszę szybko i przez to trochę niedokladnie wiec pomyłki sie zdarzają. Wiem że to co napisałem częściowo wieje nudą ale nie potrafiłem odpowiedzieć sobie "dlaczego?". No i dlatego postanowiłem to opublikować i liczyć na to ze ktoś znający sie na książkach lepiej niż ja zlokalizuje problem.

Co do książek to czytałem już dosyć wiele :D

Jeszcze chwilka i zaczną się pierwsze dialogi bo sam czułem się lekko znudzony kiedy doczytałem swoje dzieło do końca :)
A i siedzę w Anglii od ładnych siedmiu lat więc czasami mogę mieć dziwną konstrukcję zdań.
 

DeletedUser

Guest
takie sobie....
bardziej od treści skupiłem się na przydawkach (określenie rzeczownika) i tu jest mały 'bigos'. zalecam unikanie oklepanych zwrotów typu: 'ciemne chmury', 'biały śnieg', 'szary dym'...itp. każde wyrażenie powinno być przemyślane, by nie pisać szablonowo.... poza tym pozostaje problem z narracją, ale tu zalecam czytać dobrą prozę ;)
 

DeletedUser314

Guest
My w gildii, mamy swoja noblistkę literatury ;), ma mało punktów, a nasz Wódz powiedział, że ją przyjmie jak czasami skleci nam jakiś wierszyk o FoE. Może one Cię nieco ukierunkują i zainspirują :)

O uwagę wszystkich proszę , bowiem dumnie dzisiaj kroczę
wśród oklasków i wiwatów i girlandów z wonnych kwiatów.
Wiem , żem giermek mało ważny wśród rycerzy tak odważnych,
pewnie czyn mój też jest mały , ale dla mnie pełen chwały.
Z sąsiadami w pełnej zgodzie żyłam cicho w swej zagrodzie
lecz Wódz ( mowa tu o Montezumie ) wrzanął : rusz do boju ! nie zostawiaj ich w spokoju !
Więc zebrałam siły swoje i ruszyłam na podboje ,
kopie kruszyć , zbroje wkładać , wciąż je łatać i naprawiać.
Pokonałam wszystkich kmiotków i zza miedzy i zza płotków .
Teraz skromne imię moje zdobi obu wież poswoje.
Więc raduję się ogromnie i zapraszam wszystkich do mnie,
bo dziś uczta w moim domu , gdzie nie braknie nic nikomu .
Będą dziki opiekane i zające zasmażane ,
piwo w beczkach , wino w dzbanach...
będziem bawić się do rana !

Skromną prośbę swoją wznoszęi o posłuchanie proszę.
Gildia wasza pierwej stoi,każdy rycerz się was boi.
Chwała wasz sięga wszędzie i na wieki niech tak będzie.
Moja wioska jeszcze skromna lecz ambincja ma ogromna.
Chce się wznosić na wyżyny,by do waszej wejść drużyny.
Nie zawiodę obiecuję pomoc swoją deklaruję,
u każdego będę gościć by upiększać jego włości.
A gdy wioskę rozbuduję chętnie z każdym pohandluję.
Punktów będę zbierać furę,aby szybko piąć się w górę.
To jest skromna prośba moja aby łaska Panie Twoja
okazna mi została abym jedną z was się stała.
XYLIA

Oczywiście mowa o najlepszej gildii FoE, czytaj : ZAKON RYCERSKI :)
 

DeletedUser

Guest
Kontynuacja pierwszego rozdziału "Samotny Strażnik".

Manche stał na skraju lasu i obserwował. Na plecach miał mały skórzany tobołek wypełniony pożywieniem a do boku miał przypasany stary topór drwala z wyszczerbionym ostrzem. Broń, chociaż i najgorsza zawsze może się przydać w dzikim lesie, szczególnie w nocy, porze o której polują wszyscy leśni drapieżcy.
Wpatrywał się w płonące chatki i inne budynki wioski w oddali; ogień łapczywie pochłaniał je całe a jego czerwone języki przeskakiwały z jednego budynku na drugi. Jedynie śnieg nieznacznie spowalniał rozprzestrzenianie się tego inferno bo mieszkańcy wioski byli bezwzględnie mordowani, bici i woleli uciekać przed najeźdźcami niż walczyć o uratowanie swoich dobytków przed niszczycielskim żywiołem.
Właśnie teraz widział to czego od tak dawna pragnął ale i też to czego czego najbardziej się obawiał. Tylko w obliczu zagrożenia wioski pozwalano mu wrócić do niej z ostrzeżeniem dla ludzi. A przybycie plemion Germańskich na pewno im zagraża.
„Cóż ci biedacy musieli uczynić że tak ich bogowie ukarali?”- pomyślał a ta myśl odbiła się echem w jego umyśle - „Nie wiem. Ale można ich pomścić ostrzegając swoich. Wtedy starszyzna wioski zwoła naradę i podejmie decyzję. A wtedy przyjdzie tu stu Galijskich włóczników aby tych skąpać morderców we własnej krwi.”
Nagle z wioski wybiegło kilka zakapturzonych postaci. Wszystkie z nich natychmiast skierowały się ku mrocznej puszczy w nadziei że przetrwają najazd Germanów. Z trudem przedzierali się przez śnieżne zaspy na zamarzniętych polach jednak już po chwili stali spoceni i niezdecydowani przed puszczą. Usłyszał jak dwóch z nich gorączkowo kłóci się a jeden machał ręką wskazując puszczę. Reszta z trwogą przyglądała się wiosce sprawdzając czy nikt ich nie goni.
Manche kucnął za ogołoconym z liści krzakiem. Było już ciemno i ledwo widział na oczy jednak wolał się schować za czymś. Tak na wszelki wypadek gdyby to oni jakimś cudem mogli zobaczyć jego.
„Boją się. Wierzą że tutaj czeka na nich śmierć zadana przez wilki. Tylko co okaże się silniejsze? Strach przez jeźdźcami czy strach przed naturą?”- teraz pozostawało mu tylko czekać na rozwój wydarzeń.
Ucieczka tych kilku ludzi nie umknęła uwadze grabieżcom. Przez korytarze we śniegu zrobione przez uciekinierów pędziła teraz grupa czterech jeźdźców. W ich rękach dostrzegł długie miecze zbroczone w ludzkiej krwi.
Manche odwrócił wzrok. Nie chciał patrzeć co zaraz się stanie więc ruszył w głąb lasu który chwilę później wypełnił się krzykami agonii niewinnych ludzi i przeciągłym wyciem wilków zbierających się na ucztę.

***

Było już grubo po północy gdy z ciężkich niczym ołów chmur zaczął gęsto sypać lepki śnieg. Puszcza w zimowej szacie była potężna, cicha i majestatyczna. Manche wspierając się znalezionym kijem przedzierał się przez grube śniegi zalegające na jedynej ścieżce wiodącej do Rhône, jego rodzinnej wioski. Czasami śniło mu się że wraca do domu tą drogą ale nigdy nie docierał do celu, a sen się kończył i ogarniał go smutek.
Świerkowe drzewa pochylały się nad nim tworząc złowieszczy tunel. Oprócz trzeszczącego pod stopami śniegu nic innego nie słyszał. Zewsząd napierała na niego złowroga cisza na dodatek nie widział zbyt wiele w ciemnościach i dlatego zdecydował się zapalić pochodnię. To wystarczało mu aby w miarę bezpiecznie iść przez puszczę. Gdzieś w oddali przeciągle zawył wilk, mrożąc mu krew w żyłach. Po chwili odezwały się inne, jakby próbowały coś sobie przekazać; jakby rozmawiały ze sobą tak jak robią to ludzie. Manche wzdrygnął się. Gdyby nie konieczność dostarczenia ostrzeżenia do Rhones to poczekałby do wczesnego ranka i wtedy, przy o wiele lepszej widoczności i pogodzie wyruszyłby w drogę.
„Ale czas to monety”, mawiali często handlarze towarów i kupcy podróżujący od wioski do wioski w dużych karawanach. Puszcza Rhône-Alpes, podczas zim stawał się śmiertelną pułapką dla wędrowców i handlarzy. Tylko prawdziwi synowie puszczy, zżyci z nią od dziecka i przebywający w niej przez większość swojego życia, mogli czuć się bezpiecznie w cieniu jej drzew. I też tylko ci co zgłębili jej sekrety nie gubili się w jej śnieżnych ostępach. Do tej grupy zaliczali się głównie myśliwi polujący na zwierzynę i paru innych ludzi z Rhones.
Gdy był jeszcze młody nieraz siadał przy kominku w tawernie i słuchał historii o zagubionych ludziach którzy błąkali się po lesie z nadzieją że stanie się cud i wyjdą z puszczy w jednym kawałku. Niestety zgubienie się w Rhones oznaczało pewną śmierć i bliskie spotkanie z wygłodniałymi wilkami. Nawet teraz mimowolnie wypatrywał błyszczących par ślepi czających się pomiędzy drzewami. „Nie nakręcaj się”.
Manche trzymał pochodnie niebezpiecznie blisko swojej twarzy, łaknąc jej ciepła. Nie przynosiło to większych efektów tylko sprawiało że jego oczy zachodziły łzami od gryzącego dymu i kasłał co chwila. Pochodnia paląc się dawała strasznie dużo dymu ale pod żadnym pozorem nie ważył się jej zgasić. Został by sam w ciemnościach podczas śnieżycy a wtedy dołączyłby do grona nieszczęśników którzy zgubili się w puszczy.
Niespodziewanie kilka kroków przed nim wyrosła postać szczupłego mężczyzny i zagrodziła mu drogę. Spod kaptura z wilczej skóry patrzyły nieufnie na niego chłodne, niebieskie oczy osadzone nad orlim nosem. Z całej jego postaci biła aż namacalna wrogość.
- Zatrzymaj się. - rozkazał nieznajomy wbijając władczo włócznię w ziemię, podkreślając że to on jest tutaj panem i władcą a on tylko nieproszonym intruzem. – Kim jesteś i gdzie zmierzasz?
Manche uśmiechnął się. Właśnie przemówił do niego człowiek po raz pierwszy od jedenastu lat jego „niewoli”! Usłyszał ludzki głos i przez kilka chwil rozkoszował się jego dźwiękiem jego rozchodzącym się po pustej puszczy. Dopiero potem dotarła do niego treść i natychmiast się zbuntował.
- Jakim prawem chcesz mnie zatrzymać? - odparł oburzony Manche. Jego własne słowa brzmiały nienaturalnie i były lekko zniekształcone. Nic dziwnego, nie rozmawiał od tak wielu lat. Uśmiech zniknął z jego twarzy tak szybko jak się pojawił. Teraz spróbował przybrać groźną minę w nadziei że nieznajomy się od niego odczepi. W ostateczności przywali mu kilka razy kijem i ten nauczy się nie nachodzić samotnych podróżników w puszczy. Nie pozwoli aby pierwszy lepszy rozbójnik grasujący po lasach zatrzymał go od dotarcia do Rhones.
Zacisną dłonie na swoim kiju tak mocno aż mu knykcie zbielały i natychmiast ruszył przed siebie ze zdwojoną siłą.
Tamtemu nie spodobała się jego reakcja.
- Stój! - krzykną donośnie i wbił w niego ostry niczym sztylety wzrok. Pod jego spojrzeniem poczuł że jego nogi wrosły w twardą ziemię ale nie pozwolił im na to. Całą siłą woli zmusił je do ruchu przez co spowodował że nieznajomy podbiegł do niego w kilku susach z zwinnością młodego rysia i wymierzył mu parę mocnych ciosów włócznią. Manche sparował je bez większego trudu i sam dźgnął go kijem w żebra. Na całe szczęście nie zapomniał jak używać zwykłej laski jako broni. Gdyby chciał mu zrobić krzywdę to mógłby po prostu zamachnąć się na niego swoją siekierą, ale nie był mordercą.
Tamten wykrzywił twarz w grymasie bólu, cofnął się o parę kroków i oparł rękę o pień starego drzewa ale po chwili przypuścił na niego kolejny atak. Rozbójnik zakręcił koło włócznią w powietrzu i z impetem uderzył Manchea w nogi przez co ten padł niczym bezwładna kłoda w śnieg.
- Nie przejdziesz tędy bez mojej zgody! - zawołał zwycięsko nieznajomy podchodząc ostrożnie do pokonanego przeciwnika - Nikt nigdy tędy nie przeszedł bez mojej zgody!
„Czyżbym zabłądził? Nie... To niemożliwe.” - pomyślał Manche podnosząc się z ziemi i rozcierając bolące nogi. Przysiągłby że to dokładnie ta sama droga którą po raz pierwszy szedł do wieży. Chyba że ominęło go coś ważnego i czasy się zmieniły. Nie może oczekiwać że zastanie swój stary świat w stanie w jakim go opuścił. Życie jest jak rzeka; zawsze zmienia swój bieg, czasami szybciej a czasami wolniej ale nigdy nie jest takie samo chociażby nie wiadomo jak człowiek by się starał. „Powinienem nastawić się na szok skoro zbóje grasują po puszczy.”.
- Nie mam żadnych wartościowych przedmiotów. - oznajmił Manche otrzepując się ze śniegu. - Nawet marnej sakiewki. Więc jeśli chcesz mnie okraść to nie masz z czego.
- Nie chodzi mi o monety – odparł cicho nieznajomy nadal przypatrując mu się wrogo.
- A więc dlaczego mnie zaatakowałeś?
- Nie posłuchałeś ostrzeżenia. To chyba proste. Dlatego musiałem dać ci nauczkę.
Manche kątem oka zobaczył kilka poruszających się czarnych postaci które trzymały się poza kręgiem światła rzucanym przez pochodnię. Tak jakby byli nocnymi zjawami i bali się jakiegokolwiek światła. A więc ten jegomość blokujący mu drogę nie był sam. „No cóż... Graj na jego zasadach Manche.”
- Zwą mnie Loran. - zaczął nieznajomy, ściągając kaptur z głowy. Spod niego wypadły długie, jasne włosy które natychmiast rozwiał wiatr. - Daruj włóczęgo że przerwałem ci podróż, ale akurat obozowaliśmy w pobliżu i zobaczyliśmy światło pochodni. Chcieliśmy sprawdzić czy przypadkiem nie wraca tędy Pandora a spotkanie z nią sprawiło by nam prawdziwą radość.
- Nie jestem Pandorą więc przepuść mnie. - stwierdził chłodno Manche.
- Wiem że nią nie jesteś... - odparł nie kryjąc rozczarowania, po czym spojrzał na niego z pogardą. - W takim razie mówże kim jesteś i co tu robisz o tej porze?
Manche westchnął sam do siebie. Ten Loran marnował jego cenny czas a Germanie mogli dowiedzieć się o istnieniu wioski Rhones od wieśniaków i szykować się na wyprawę do lasu.
- Jestem Manche i od wczoraj podróżuję do Rhones...
Loran wydał cichy okrzyk zaskoczenia a jego spojrzenie natychmiast złagodniało jednak jego postawa nadal pozostawała wroga.
- W okół twojej osoby krąży dosyć wiele legend, jeśli naprawdę jesteś Manche'm z legend . Nie wyglądasz na tak starego jak ciebie malowano. Kiedyś słuchałem opowieści o tobie w tawernie w Rhones. – stwierdził z zimnym uśmiechem ale po chwili dodał poważnym tonem - Co się stało że opuściłeś wieże?
- Le-ggendy? Przecież n-nie jestem martwy! - wykrztusił z siebie Manche próbując opanować emocje. Legendy opowiadano zawsze o ludziach wielkich czynów którzy już odeszli do krainy umarłych. „Któż że mógł opowiadać takie bzdury o mnie?” - pomyślał. - To najazd plemion Germańskich na pobliską wioskę zmusił mnie do opuszczenia wieży. Widziałem jak plądrowali i mordowali ludzi bez żadnej litości.
- Zaiste smutne wieści nam przynosisz, Samotny Strażniku. - rzekł Loran wpatrując się w niego tak jakby próbował stwierdzić czy naprawdę jest tym za kogo się podaje. - I to dlatego udajesz się do Rhones?
- Oczywiście. Grozi nam niebezpieczeństwo i muszę ostrzec druida oraz radę wioski. Oni zadecydują co trzeba zrobić.
- I tutaj pojawia się mały problem...
- A mianowicie?
- Ten druid który był za twoich czasów nie żyje i to od dziesięciu lat. I też od dziesięciu lat nie wybierano nowych Obserwatorów a tych co już nimi byli wycofano z wież. Ty jesteś ostatnim z nich, z Obserwatorów i ...
- Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?! - przerwał mu gniewnie Manche. - Przecież ktoś zawsze zanosił mi pożywienie pod stary dąb!
Loran zrobił zdziwioną minę.
- Nie wiem dlaczego nikt tobie nie powiedział bo ktoś powinien. – odparł szczerze. – I nie krzycz, bo ściągniesz tutaj towarzystwo.
Powoli z otaczającego ich lasu wyszli dumnie inni towarzysze Lorana i stanęli w kręgu wokół nich, niczym posągi na cześć zapomnianych bohaterów. Wszyscy nosili takie same skóry i kaptury zaciągnięte na twarz a światło jego pochodni rzucało mistyczne cienie na ich twarze. Dzierżyli w rękach ostre włócznie i Manche'owi wydawało się że są lekko zwrócone w jego stronę, gdyby ponownie spróbował zignorować rozkazy ich przywódcy. Teraz ich spojrzenia kipiały ciekawością i były skierowane na niego ale on nie zwracał na nich uwagi. Manche miał ochotę usiąść gdzieś i przemyśleć wszystko na spokojnie. „Czyżbym zmarnował całą dekadę życia na darmo? Chyba nie skoro wypatrzyłem Germanów i idę ostrzec... radę wioski Rhones. ”
- Muszę już iść. - powiedział Manche. Gdzieś niedaleko dobiegło ich przeciągłe wycie wilka.
- Rozumiem.
Loran zszedł ze ścieżki robiąc mu miejsce. Podczas ich krótkiej rozmowy jego buty przymarzły do ziemi i z trudem oderwał je od podłoża. Zmełł w ustach soczyste przekleństwo i znowu zaczynał przedzierać się przez śniegi. Pocieszył się myślą że jutrzejszą noc spędzi w Rhones.
- Manche! - Loran zawołał go. Tym razem to nie był żaden rozkaz ale prośba. – Noc w puszczy jest niebezpieczna z powodu wilków a ty jesteś osłabiony i włóczysz się z pochodnią. Jej światło jest jak wabik na nie.
- Wiem, ale nie mam innego wyboru, prawda? - spytał cicho - W końcu nie po to siedziałem w wieży przez taki szmat czasu aby teraz przeciągać dostarczenie tej wiadomości radzie plemienia. Im szybciej to zrobię tym szybciej będę wolny... - ostatnie zdanie bardziej skierowane do samego siebie niż do Lorana. Odwrócił się od niego i miał zamiar znowu ruszyć.
- Nie myślisz jasno przyjacielu...
- Odkąd jestem twoim przyjacielem? - warkną Manche nie patrząc na niego. „On tylko marnuje mój czas.” - Nie przypominam sobie abym w ogóle ciebie pamiętał z Rhones, już nie wspominając o tym że kilka chwil temu uderzyłeś mnie i groziłeś. Czy tak zachowują się przyjaciele?
Loran przez krótką chwilę wyglądał niczym skarcony młodzik; mrukną coś pod nosem i w niknącym już świetle pochodni Manche zobaczył jak poczerwieniały mu policzki chociaż to mogło być spowodowane siarczystym mrozem. Przyjrzał mu się uważniej. On naprawdę wyglądał młodo i na pewno nie był starszym mężczyzną jakim wydawał się być na pierwszy rzut oka. Dopiero z bliska to zobaczył.
- Ile ty masz lat?
Loran wydawał się być zaskoczony tym pytaniem.
- Już dwadzieścia zim. Wszyscy tutaj mają po tyle lat, może dwóch lub trzech jest o rok starszych.
- I starszyzna z Rhones wysłała was tutaj na patrolowanie ścieżki? Przecież to zadanie starszych wojaków z wioski.
- My nie jesteśmy z Rhones tylko z Clelles. To bardzo długa historia i najlepiej było by gdybyś usłyszał ją od Baldwina. Chyba go pamiętasz, co? Był kiedyś w radzie Rhones a teraz mieszka z nami w Clelles a to kilka rzutów kamieniem stąd. - wytłumaczył mu spokojnie. W końcu przez te lata ominęło go parę istotnych wydarzeń i miał prawo nie wiedzieć co się przez ten czas stało. - W Clelles jest o wiele przytulniej, cieplej i nie słychać wycia wilków którego nikt z nas nie lubi. Na ogniu pieczą się wcale nie zgorszę mięsiwa a i znajdzie się też parę kubków słodkiego wina które rozgrzewa w takie chłodne noce. Zresztą samemu nie rozpalisz ogniska a przynajmniej nie takiego przy którym mógłbyś się ogrzać.
- Nie zamierzam rozpalać ognia. - stwierdził beznamiętnie Manche.
- W takim razie zamarzniesz na śmierć i wtedy jak będziesz w stanie ostrzec Rhones? - wtrącił mu sarkastycznie Loran bawiąc się krótkim sztyletem w dłoni. - Skończysz jako marna kolacja dla watahy wilków i ot co. A tak, jeśli będzie twoja wola, jutro z rana odprowadzimy ciebie pod samą wioskę Rhones ale oczywiście sami się w niej nie pokażemy. I jeśli zaprowadzimy ciebie do Clelles będziesz zobowiązany do dotrzymania tajemnicy jej położenia chyba że Baldwin zadecyduje inaczej. Zrozum, to dla naszego bezpieczeństwa. Gdyby nie zagrażała nam Pandora która rozpanoszyła się w Rhones to już dawno ujawnilibyśmy się światu. Ale tak nie jest. Póki co Pandora uważa nas za nieboszczyków i Baldwin woli aby tak pozostało bo inaczej zniszczyła by naszą osadkę. Chociaż większość nas się sprzeciwia ukrywaniu Clelles to nie kwestionujemy rozkazów Baldwina. Zawdzięczamy jemu życie.
Manche zmrużył oszronione brwi w zastanowieniu. Propozycja spędzenia nocy w Clelles była bardzo kusząca i na dodatek wypyta byłego członka rady Rhones co się tu stało podczas jego nieobecności. Zresztą jego ubranie z wilczych skór było całe przemoczone od stopniałego śniegu który jakimś cudem przeniknął jego pancerz i przymarzał teraz do jego skóry. Czuł też ssącą pustkę w żołądku a kiedy o tym pomyślał zakręciło mu się w głowie. Ale czy każda zmarnowana chwila nie przybliżała Rhones do ataku ze strony Germanów? Co jeśli Baldwin okaże się starcem któremu odbiło od sędziwego wieku? Wtedy tylko starci cenny czas.
„Czas to monety, a monet nie należy marnować.”.
Zdecydował się posłuchać głosu rozsądku przemawiającego przez Lorana. Nie wiedział czy postąpił słusznie ale w końcu jaki byłby z niego pożytek gdyby zamarzł tej nocy?
- Dobrze. Zaprowadź mnie do Clelles.
Loran skiną głową w kierunku swoich ludzi którzy, niczym duchy, zniknęli w mrocznym lesie.
- Zgaś pochodnię. - rozkazał mu Loran - Być może oprócz nas jest tutaj ktoś inny a położenie wioski Clelles musi pozostać tajemnicą. Pandora wiele by dała za wiadomość że jednak pozostaliśmy wśród żywych i musimy podejmować wszelkie środki ostrożności aby zapobiec temu.
Manche rzucił skwierczącą pochodnię na ziemię kopnął na nią trochę śniegu. Po chwili ogarnęła ich nie przenikniona czerń nocy.
- A kim jest ta Pandora? - spytał z czystej ciekawości Manche.
- Uważaj na korzenie – odparł wymijająco jego przewodnik i zaczął go prowadzić trzymając go za rękaw.
Szli tak przez wiele minut, klucząc pomiędzy drzewami. Wydawało mu się że Loran specjalnie prowadzi jego po obwodzie koła aby nie był w stanie zapamiętać jak dostać się do Clelles. „Też mi pomysł. - prychnął w myślach. - Tak jakby mi zależało jak się tam dostać.”
„Ale tej całej Pandorze zależy, i to bardzo... Co jeśli ona jest w stanie wyciągnąć z ciebie tą informację? Przecież podobno „rozpanoszyła” się w twojej wiosce a to oznacza że ma jakąś władzę.” - zasugerował inny głos w jego umyśle.
„Nie, ona nie jest w stanie mnie złamać. Jestem na to za twardy.”
„Skąd wiesz? Czyżbyś ją kiedykolwiek spotkał? Znasz ją?”
„Nie. Ale jeśli jedenaście lat gorzkiej samotności nie zdołało mnie złamać to czy kobieta potrafi? Szczerze w to wątpię.”
„Taka pewność siebie zawsze się mści i to w najmniej spodziewanym momencie..."


Ciąg dalszy nastąpi. Proszę o komentarze! Podobało się czy nie?

P.S. Wielkie dzięki dla unpxre i nexter'a za komentarze. :)
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:

DeletedUser3014

Guest
Najważniejsza rzecz: już teraz/w przyszłości nie przejmuj się radami i ocenami innych :) bo każdy będzie radzić co innego; za to idź za swoimi naturalnymi talentami. :)
Poniższe jest od kogoś kto zna pisanie od strony „aktywnej”, nie tylko jako czytelnik ;)
Co do rozwoju „storyline”: ‘instructive’ dla Ciebie może będzie poczytanie podręczników pisania scenariuszy (hollywoodzkich) (ekspozycja – zawiązanie akcji – punkty kulminacyjne – rozwiązanie, razem z rytmem, czyli co ile który element ma się pojawić), a także poczytanie typowych thrillerów (o ile jeszcze nie miałeś okazji) – np. Michael Crichton (jest mnóstwo dobrych autorów-rzemieślników).
Dialogi są podstawą w filmach, w literaturze raczej nie. Nie trzeba więc ich na siłę mnożyć (w tym przypadku dotyczy to monologów).
W tekstach jest trochę błędów technicznych (pisownia razem czy osobno, „traktat” zamiast „trakt”, interpunkcja, …), ale to wszystko poprawia redaktor, to nie jest takie ważne.
Unikanie oklepanych zwrotów i pisanie nieszablonowo jest bardzo dobre w poezji i literaturze „ambitnej”/artystycznej. W literaturze akcji wręcz przeszkadza, może powodować, że czytelnik nie rozumie o co chodzi, a to byłby grzech główny książki reprezentującej literaturę akcji – tu liczy się zrozumiałość, no i szybkość czytania ;) Podobnie krótkie zdania w takim przypadku są zaletą (jak rozumiem, jedna osoba wcześniej w tym temacie wolałaby dłuższe zdania).
Ilość i długość opisów zależy od tego, jakiej długości jest cały tekst – inaczej w opowiadaniu (raczej krótkim; jeżeli pierwszy fragment byłby całym utworem, to raczej byłoby ich w nim za dużo), inaczej w 1000-stronicowej powieści („szeroki epicki styl”!).

Podsumowując wcześniejsze oceny w tym wątku: wszyscy mają rację i jednocześnie wszyscy nie mają żadnej racji – wszystko zależy od kontekstu i sytuacji: inaczej się pisze reportaż, inaczej epopeję historyczną w 12 tomach, inaczej nowelę kryminalną, inaczej romans, …

Pytasz czy się podobało. Dla mnie było ciekawe, przeczytałbym chętnie co dalej (ale uprzedzam że teraz generalnie nic nie czytam ;) oprócz tekstów potrzebnych do pracy - naukowych). Ale odczucia typu „podobało się”, „nie podobało się” itp. zależą bardzo od aktualnego nastroju, pogody itp., więc nie ma co się za bardzo przejmować odczuciami innych ;)
P.S. Nie żyłem między wilkami ;) ale z tego co wiem to nie są ani okrutne, ani nieprzewidywalne. To mądre zwierzęta; polują żeby przeżyć, pełniąc jednocześnie funkcje regulacyjne w ekosystemach; inaczej niż Homo sapiens Zachodu…
 

DeletedUser4420

Guest
Jeśli piszesz pierwszy raz i jesteś amatorem,to jestem naprawdę pod wrażeniem.Wszystko brzmi ładnie,chociaż gdzie niegdzie były dwa błędne zaimki,ale to szczegół.Ogólnie wszystkie ładnie,pięknie.Nie mogę się doczekać następnej części.Możesz podać jakąś przybliżoną datę? :)
 

DeletedUser

Guest
Isy_Lenus i Gellarity dziękuję za komentarze bo są dla mnie ważne. ;)

Aktualnie czytam sztukę napisaną przez J.B.Priestley "An Inspector Calls" (lektura więc muszę przeczytać :D), mam nadzieję że pomoże mi w pisaniu powieści czyli jak pisać aby dialogi sens miały oraz...
(ekspozycja – zawiązanie akcji – punkty kulminacyjne – rozwiązanie, razem z rytmem, czyli co ile który element ma się pojawić)
Czasami zdarzy przeczytać mi się jakiś thriller ale ostatnio nie znajduję wiele czasu na czytanie (no i pisanie) :\ Myślę że moja "powiastka" krótka nie będzie bo to co napisałem jest niestety nadal "wstępną" grą. Co do wilków polecam obejrzeć film THE GREY. ;) Muszę też dodać że ciężko mi czytać to co napisałem z powodu koloru liter i tła. Po prostu czarne na białym jest bardziej widoczne i przejrzyste.

Niestety nie wiem kiedy coś wrzucę na forum ale być może pod koniec miesiąca coś się pojawi. :)
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:

DeletedUser3014

Guest
IMuszę też dodać że ciężko mi czytać to co napisałem z powodu koloru liter i tła. Po prostu czarne na białym jest bardziej widoczne i przejrzyste.

Ja czasem piszę najpierw w Wordzie, potem wklejam do postu na Forum, szczególnie kiedy piszę coś dłuższego i chciałbym wracać do tego co kilka minut, a nie napisać za jednym zamachem. :)
 

DeletedUser

Guest
Kontynuacja pierwszego rozdziału "Samotny Strażnik".

Z każdą chwilą wiatr rósł w siłę a niesione przez niego ostre drobinki śniegu wściekle wpijały mu się w twarz i dłonie, niczym igły, sprawiając ból. Manche próbował zakrywać twarz prawą ręką ale nie przynosiło to większych efektów. Tak jakby śnieg przenikał przez jego rękaw. Co gorsza nic nie widział; tylko mrok. Czuł się jak w jakimś transie; mrok, śnieg, wiatr, mrok, śnieg, wiatr aż do momentu kiedy przestał odczuwać cokolwiek i pozostał tylko mrok.
Wtedy zaczął się bać że ma „dotyk Medrosa”, co było bardzo dziwną przypadłością kiedy palce a nawet całe kończyny czerniały i nic się nie czuło. Zazwyczaj działo się to podczas srogich zim. Manche wytężył pamięć w próbie przypomnienia sobie jakim bóstwem jest Medros. Dostałby niezłą naganę od druida za to że czas wymazał istotne szczegóły o bogach, oczywiście gdyby ten nadal żył. „Medros jest władcą świata podziemnego, a jego dotyk pozbawia życia.”
Orientował się w terenie nawet w nocy, chociaż było to o wiele trudniejsze. Co parę chwil wspinali się w górę i schodzili w dół stromych pagórków. Przez część puszczy Rhone Alpes przebiegało pasmo pagórków które w podczas wiosny obrastało tysiącami kolorowych kwiatów. Rosło też tutaj kilka rzadkich roślin leczniczych, a przez kilka lat, nawet przychodził tutaj i zbierał pełne kosze roślin po czym suszył na swojej wieży. Służyły mu jako lekarstwa na przeziębienie i inne choroby.
Gleba na tych pagórkach była bardzo żyzna co wyjaśniało taką różnorodność i ilość roślin. Ale to co ledwo wyczuwał pod swoimi stopami nie było ziemią ale twardym kamieniem. Takie kamienne wzgórza znajdowały się tylko w pobliżu gór a te głębiej w puszczy były z samej ziemi. Clelles najwyraźniej mieściło się w pobliżu wiecznie skutych lodem Alp.
Dopiero teraz zrozumiał jaki błąd by popełnił gdyby nadal szedł do wioski Rhones. Całe pasmo tych pagórków było ze cztery mile od jego wieży, a przez te kilka godzin spędzonych w lesie wydawało mu się że przeszedł przynajmniej osiem mil, czyli że był mniej więcej w połowie drogi do Rhones. A tak naprawdę przez cały ten czas uszedł ledwie trzy a być może nawet mniej.
Po chwili zatrzymali się i nagle obok niego rozległo się głośne hukanie puszczyka. To musiał być Loran dający jakiś znak. Tylko komu? Jakimś ludziom z jego bandy? Wytężył słuch i gdzieś przed nimi odpowiedziały mu kilka innych pohukiwań ale nie był tego pewien; wiatr za bardzo szumiał koronami drzew przez co mógł się przesłyszeć.
- Kogo nam przyprowadziłeś, Loranie? - zapytał spokojnie jakiś głos przed nimi. Manche spróbował przyjrzeć się człowiekowi który zagaił Lorana. Niestety przez to że była noc nic nie widział.
- Sam nie jestem tego pewien... Legendę? - zasugerował jego przewodnik śmiejąc się.
- A więc masz moje pozwolenie na zaprowadzenie naszego gościa do Clelles. - roześmiał się głos.
- Dzięki Raymondzie. Powiem Baldwinowi aby przysłał kogoś na twoje miejsce.
- To dobrze – zgodził się entuzjastycznie Raymond – Zbrzydło mi życie na suszonym mięsie i wodzie, a i ogniska rozpalić się nie da bo sam dym daje.
Loran pociągnął go za rękaw i ponownie ruszyli przed siebie. Miał nadzieję że Clelles jest już blisko bo było mu strasznie zimno.
- A kimże jest ta legenda? - dobiegł do nich z tyłu zaciekawiony głos Raymonda.
- To Manche! - przekrzyknął wiatr Loran. Tamtego chyba to zdziwiło bo już nic nie powiedział.
Kilka minut później Loran machnął rękom nakazując wszystkim aby się zatrzymali.
- To tutaj.
Stali na skraju ogromnej leśnej polany; na jej samym środku stał duży, solidny budynek z ciosanych bali, okryty strzechą. W okół tego budynku trochę chaotycznie były porozmieszczane inne budynki. Dostrzegł kilkanaście budynków w których dominowały drewniane chaty. Parę z nich było zawalonymi ruderami z nadmiaru śniegu który jak zwykle przykrył wszystkie dachy szlaki pomiędzy domami białą kołdrą. Gdzieniegdzie paliły się jakimś cudem ogniska niczym latarnie morski dla rozbitków. Wokół nich krzątało się paru ludzi.
- Po co wam tyle ognisk? - spytał Manche.
- A skąd ja mam wiedzieć? - odpowiedział Loran. – Nie było mnie tutaj od paru dni a już coś się dzieje. Kilka z nich to na pewno ogniska myśliwych ale w Clelles mamy tylko trzy chaty myśliwych. Na razie zaopatrzenie które produkują nam całkowicie wystarcza.
Loran ruszył w głąb wioski a jego ludzie poszli w swoje strony. Przez całą drogę traktowali Manche'a jak ducha i nie zwracali na niego żadnej uwagi co mogło być przejawem złego wychowania i wrogości ale był im bardzo wdzięczny że tak postąpili. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę; miał za wiele rzeczy do przemyślenia. Przyzwyczaił się do powolnego i ospałego życia gdzie jedna godzina zdawała się wiecznością a tu nagle podczas jednej godziny stało się więcej niż przez większość jego życia na wieży.
Gdy przechodził obok drewnianych domów z niepokojem odkrył że co trzeci budynek był opustoszały. Zatrzymał się przed jednym z nich i delikatnie pchnął drzwi które z bolesnym jękiem ustąpiły pod jego dłońmi. Spojrzał do środka i nic nadzwyczajnego nie przykuło jego uwagi. Domek był urządzony dosyć ubogo; stary stół, parę taboretów i drewniane łoże wyłożone słomą. Miał już wycofać się gdy zobaczył że coś leżało na łożu lecz było przykryte starą tkaniną.
Manche cofnął się i rozejrzał po opustoszałej ścieżce pomiędzy rzędami chat. Loran gdzieś się rozpłynął. Jak duch. Cała wioska wydawała się być wyludniona. Przez chwilę żałował że uległ propozycji Lorana i w ogóle tutaj przyszedł. Każdy napotkany budynek ziajał swoją pustką i straszył złowrogim mrokiem.
- Co ty wyprawiasz? - wyszeptał sam do siebie gdy wchodził do chaty zostawiając śnieg na podłodze. Skierował kroki do zakrytego łoża. Był ciekawy co się kryło pod tkaniną. Czas jakby spowolniał gdy wyciągnął drżącą dłoń aby ją dotknąć i zerwać i zobaczyć co leży na słomianym senniku. Gdyby ktoś zapytałby go co robi to nie potrafiłby się wytłumaczyć. Tak samo jak nie potrafiłby wytłumaczyć skąd wzięła się jego ciekawość.
- Szukasz czegoś? - Manche odwrócił się aby zobaczyć kto to był. W drzwiach do chaty stał Loran opierając się jakby od niechcenia o framugę i ponownie tej nocy wbił w niego swój badawczy wzrok.
- Raczej nie. - odparł – Właśnie miałem wychodzić.
- Ale po cholerę wchodziłeś do budynków? Ich właściciele byliby wielce niezadowoleni gdyby nakryli takiego obdartusa w swojej chacie.
- Gdyby te chaty właścicieli miały – wtrącił mu Manche - Chciałem się trochę rozejrzeć... Clelles ma w ogóle jakichś mieszkańców? Na moje oko to żadnych oprócz ciebie i twojej drużyny.
- Chyba za długo włóczyłeś się po ciemku w puszczy. Przy ogniskach było parę ludzi... Co to jest? - spytał go Loran wskazując łoże.
Manche wzruszył obojętnie ramionami i odsunął się na bok gdy Loran podszedł do dziwnego kształtu przykrytego tkaniną. Musnął jedno z większych wybrzuszeń i cofnął dłoń. Sprawdzał czy to coś nie gryzie. Po upewnieniu się że nic mu nie grozi jednym, zamaszystym ruchem zerwał tkaninę wzbijając w powietrze płatki śniegu które dostały się do środka i na niej opadły.
- Na Teutatesa... - szepnął Manche i chwiejnie cofną się o parę kroków.
Zobaczył coś co powinien się spodziewać ale nie był przygotowany na taki widok. Na łożu leżało martwe ciało starszej kobiety. Kończyny były powykręcane pod nienaturalnymi kontami, każdy chudy palec dłoni sterczał w innym kierunku a na pomarszczonej twarzy zastygł grymas cierpienia. Jej szare włosy zakrywały twarz ale ku swojemu niezadowoleniu Manche nadal był w stanie zobaczyć szpecące ją guzki. Kimkolwiek ta kobieta była to w chwili swojej śmierci musiała dosłownie wić się z bólu.
Dopiero po paru sekundach zobaczył oczywistą przyczynę tego zgonu; skóra kobiety była szaro-czarna co świadczyło o dotyku Medrosa.
Spojrzał na Lorana który stał obok trupa ze stoickim spokojem i przyglądał się mu z ciekawością. Patrzył na martwą kobietę tak jakby właśnie miał przed sobą bardzo rzadki okaz mrówki z pięcioma parami nóg. Po chwili ten kucnął i wyciągnął swój sztylet zza pazuchy. Ostrze błysnęło w mroku i Manche poczuł nagłą potrzebę zaczerpnięcia świeżego powietrza; „Tak jakby go brakowało w tej dziurawej chacie”. Po prostu musiał wyjść. Wiedział że nie jest w stanie znieść tego widoku i nie miał ochoty sprawdzać czy w rzeczywistości jest inaczej niż sądził.
- Muszę wyjść.
- Dlaczego? - odparł Loran nie odwracając się od swojego obiektu badań. Manche ukradkiem zobaczył jak sztylet zagłębiał się w wargę kobiety i jak na jej podbródek wyciekło parę kropel krwi. „Masz czelność pytać - dlaczego?!”
- Muszę coś sprawdzić – zmyślił Manche i nie czekając na odpowiedź wyszedł z chaty i oparł się o jej zewnętrzną ścianę. Na dworze panował mróz i szalała śnieżyca ale było to o niebo lepsze niż przesiadywanie z tym psychopatom–amatorem Loranem który właśnie rozkrajał trupa aby zaspokoić swoje potrzeby szaleńca.
Miał ochotę wymiotować ale na swoje szczęście jego żołądek był pusty bo nadal nie zjadł swojego prowiantu. Po krótkiej chwili namysłu postawił swoją torbę na ziemi, wyciągnął czerwone jabłko i z westchnieniem zatopił w nie zęby. Byle by nie myśleć o tym co właśnie zobaczył, ale obraz martwej starszej kobiety tkwił aż nadto bogaty w detale w jego umyśle.
Owoc był soczysty i słodki i lodowato zimny. „Jabłka rosną na jabłoniach...”
„...których korzenie sięgają trupów...nie...”
„...których korzenie sięgają głęboko w ziemię...”
„...pełną martwych ciał z wykręconymi kończynami...przestań...”
„...pełną życiodajnych minerałów...”
„...aż do serca matki ziemi.”
„...aż do serca czarnego królestwa Medrosa w którym panuje wieczny cierpienie i ból.”

To było absolutnie bezsensu. O czymkolwiek by nie pomyślał to jego umysł sprowadzał wszystkie myśli na jedną ścieżkę, na jeden obraz. Postanowił pogonić Lorana ale gdy zobaczył że on nadal jest zajęty swoją robotą, nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku nie wspominając już o jakichkolwiek słowach.
Zemdliło go i oparł się o to samo miejsce gdzie wcześniej ale po chwili zmienił zdanie. Odwrócił się na pięcie i pomaszerował ku chacie naprzeciwko, byle jak najdalej od tego umarlaka. Drzwi tamtej chatki były otwarte i Manche zaryzykował jej eksploracje. Może przestanie myśleć o tej kobiecie. Jednak gdy omiótł wzrokiem jednoizbowy dom wiedział że jego nadzieje są płonne bo na łożu leżał kolejny trup. Jedyną różnicę stanowiło to że ten nie był przykryty i był całkowicie na widoku.
Może był za miękki, może przez te jedenaście lat stracił twardość cechującą każdego mężczyznę ale widok tych wykrzywionych w cierpieniu ciał wzbudzał w nim... strach czy obrzydzenie?
Loran zastał go gdy siedział na śniegu i tępo wpatrywał się w płatki śniegu dziko tańczące po ścieżce pomiędzy domami z głową zwisającą bezwładnie na piersi.
- Chyba odzwyczaiłeś od takich widoków. - stwierdził.
Odpowiedziała mu cisza ze strony Manche'a i gwizd wiatru.
- Dam ci cenną radę – powiedział szorstko Loran, kucając. Chwycił Manche'a za brodę i uniósł jego głowę tak że był w stanie popatrzeć mu prosto w oczy. - Wiem że nie byłeś obecny przez wiele lat i może to być dla ciebie szok to co przed chwilą zobaczyłeś ale radzę ci abyś do tego przywyknął.
Manche prychnął pod nosem, ale Loran udał że tego nie słyszał.
- Próbowaliśmy ich ratować ale nie byliśmy w stanie. W ostatnich czasach to bardzo częsty widok i jeśli nie zaakceptujesz tego widoku to popadniesz w otchłań szaleństwa. - stwierdził a po chwili dodał z nutą pogardy w głosie. - Myślałem że Manche, Samotny Strażnik z legend jest o wiele twardszy. Dzisiejszej nocy nauczyłeś mnie dwóch bardzo ważnych rzeczy. Legendy pozostają legendami i że ludzie tworzą legendy aby odzwierciedlały ich najskrytsze pragnienia, marzenia, potrzeby ale tak naprawdę to tylko bajki. Słyszysz? Bajki.
- Jestem potrzebą i marzeniem? - spytał nieśmiało Manche. Widocznie był o wiele ważniejszą postacią niż się spodziewał.
- Nie, nie jesteś. - odparł Loran a metaliczny połysk i chłód bijący z jego oczu był chyba jeszcze zimniejszy niż śnieg wirujący wokół nich. - Nie jesteś Samotnym Strażnikiem z legend ale Manchem-słabeuszem z teraźniejszości. I niczym więcej.
- Nie-jestem-słaby...- wycedził przez zaciśnięte zęby Manche. Loran naprawdę zaczął działać mu na nerwy. Spróbował wstać ale on przycisnął go kolanem do ściany.
- Jesteś. Lepiej by było gdybyś został tam w swojej wieży i gnił aż do śmierci...
- Zostaw mnie gnoju! - krzyknął Manche i podjął heroiczną próbę wstania z ziemi. Powstrzymał go mocny kopniak w żebra. Mimo bólu ponownie spróbował ale skończyło się tak jak za pierwszym razem. Na zmarzniętej ziemi.
- JESTEŚ SŁABEUSZEM! - huknął głośno Loran posyłając mu mordercze spojrzenie.
Manche chwycił jego kolano i z całej siły je uderzył; Loran syknął raczej z gniewu niż bólu i zrobił pół kroku do tyłu. To wystarczyło aby Manche niezdarnie podniósł się i zamachnął się nań pięścią. Celował prosto w orli nos Lorana ale ten z niespotykaną szybkością zrobił unik.
- NIE JESTEM SŁABY! - ryknął wściekle Manche. Musiała usłyszeć go połowa Clelles ale to nie miało znaczenia skoro większość tych chat była zamieszkana przez umarlaków. Krew pulsowała mu w głowie i tylko czuł nieodpychaną żądzę zadania bólu temu gnojowi Loranowi, tak aby ten krwawił i wił się z bólu.
- A więc udowodnij to! Pokaż że jestem w błędzie i że nie jesteś taki za kogo ciebie mam! - krzyknął Loran oddalając się od niego. Po chwili zniknął w mroku wioski.
Manche stał, drżący z bezsilnej wściekłości. Właśnie ten człowiek bardzo poważnie uraził jego dumę i nic z tego sobie nie robił tylko odszedł. Gdy bardziej o tym myślał to tym bardziej roznosiły go emocje; nagle zrozumiał dlaczego Loran tak się zachował. Po prostu myślał że jest dokładnie tym samym Manchem z legend a naprawdę nie był. Zawiódł go i ten zareagował tak jak zareagował. A może to jego zachowanie było próbą aby go sprowokować i zobaczyć czy do końca jest taki miękki i kruchy? Może Loran pragnął wyładować swoją złość i zawód... W każdym razie jeśli spotka więcej ludzi z psychiką Lorana którzy uważają go za legendę którą nie jest to będzie musiał mieć się na baczności i udawać że jest inaczej. Gdyby dał plamy tak jak przed chwilą i okazał słabość to tylko Bogowie wiedzą co zrobiliby rozwścieczeni ludzie. Chyba ten incydent jednak wyjdzie mu na dobre.
„Lekcja pierwsza: Udawaj herosa z legend bo inaczej skończysz z pobitym pyskiem przez zawiedzionych ludzi” - pomyślał ironicznie i chwycił swoją skórzaną torbę po czym ruszył truchtem w ślady Lorana. Teraz czekać będzie go rozmowa z Baldwinem.

Ciąg dalszy nastąpi. Proszę o komentarze!
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:

DeletedUser4420

Guest
Ekstra chapter,chociaż znalazłem powtórzenie i literówkę,ale to tylko stylistyka.Co do samej treści,to spodziewałem się czego innego,ale i tak czuć ten klimat :) Siedzę sobie przy grzejniku i czytam o tym śniegu i sam czuję się jakbym stał po kostki w zimnym puchu.

- - - Zaktualizowano - - -

Ekstra chapter,chociaż znalazłem powtórzenie i literówkę,ale to tylko stylistyka.Co do samej treści,to spodziewałem się czego innego,ale i tak czuć ten klimat :) Siedzę sobie przy grzejniku i czytam o tym śniegu i sam czuję się jakbym stał po kostki w zimnym puchu.
 

DeletedUser

Guest
WOW!
Jestem pod wrażeniem. Powinieneś napisać książkę.
 

DeletedUser

Guest
Dzięki :) O wiele milej pisze się wiedząc że historia się podoba :D wkrótce dodam kolejny rozdział ale na to trzeba będzie trochę poczekać.

Powinieneś napisać książkę.
Bez przesady, po necie krążą lepsze opowiadanka :)
 

DeletedUser

Guest
unpxre, dzięki, to angielskie opowiadanie o F.o.E. mnie bardzo zainteresowało :)
Wklejam drugi rozdział (no i po nim skończą się "nudy" - mam nadzieję ;))

Rozdział Drugi – Wino przy kominie.

”- Zniknął.
- Co?
- Przepadł. Jak kamień w wodę. Luki twojego planu właśnie zaczynają dawać o sobie znaki. Pierwsze zło się stało. Uciekł, a raczej opuścił swoje dobrowolne więzienie.
- W końcu pojął po jedenastu latach?
- Nie. Chyba zawyżasz jego możliwości, on nadal jest tym samym piętnastoletnim chłopaczkiem z czarną czupryną, chociaż jego ciało zmężniało. Jednak umysł pozostał młodzika bo gdyby miał trochę oleju w głowie zignorowałby zakaz druida i wrócił do domu. A on wolał tam gnić.
- Więc co się stało?
- A jak myślisz? Sroga zima nie tylko nam dała się we znaki. Germanom też, i to tak bardzo że postanowili opuścić swoje ziemie na północy i poszukać nowych ofiar na ziemi Galijskiej. Ta niedojda zobaczyła jak splądrowali Vinay i postanowiła ostrzec Rhones.
- Nie zamartwiajmy się na zapas. Pewnie teraz leży martwy i płaty śniegu przykrywają jego ciało. A jeśli nadal żyje to Medros zapewne ma już dla niego miejsce.
- Jeśli nie to...
- Tak. Wiem. Nie musisz mi przypominać.”


Manche wspiął się w górę stromych drewnianych schodów prowadzących do drzwi największego budynku w całym Clelles, zbudowanego na dość wysokim kamiennym podbudowaniu. Jego ściany były zrobione ze starannie przyciosanych bali które musiały dawać pewne schronienie przed zimnem i niepogodą. Dach ze strzechy został cały przykryty śniegiem przez co cały budynek wyglądał niczym biały grzyb. Jednak gdzieniegdzie przez dach prześwitywało jakieś światło z okiennic co oznaczało że był to dwupiętrowy budynek.
Przez szpary pomiędzy drzwiami a podłogą sączyło się na dwór ciepłe światło które natychmiast zdawało się ginąć w gęstych ciemnościach zimowej nocy. Manche uderzył solidnie cztery razy w drzwi które nawet nie drgnęły. Musiał zejść o schodek niżej bo dach budynku był o wiele niższy niż powinien być i zahaczał o niego głową. Zerknął na inne domy i spojrzał na dom Baldwina. Całokształt jego budynku aż nazbyt kontrastował się z lichymi domkami z drewna w Clelles. Miał nadzieję że Baldwin nie zbudował swojej siedziby kosztem mieszkańców wioski którzy żyli w o wiele gorszych warunkach. Gdyby tak to podczas jego nieobecności naprawdę dużo się pozmieniało a wokół było aż w bród dowodów, poczynając od istnienia samego Clelles.
Nagle w drzwi się otworzyły i ukazał się w nich krągły i przysadzisty jegomość z bujną brodą przypominającą gęste krzaki.
- Hej! Coście za jeden i czego tu chcesz? - spytał przymykając drzwi przed zimnym wiatrem.
- Dobry wieczór, a raczej noc, Baldwinie. - powiedział z uśmiechem Manche.
Gospodarz spojrzał na niego uważnie.
- Wybacz ale nie kojarzę ciebie młodzieńcze... Ach nie! - wykrzyknął i dodał wrogo – Powiedzże swojemu hersztowi Loranowi aby nie przysyłał swoich ludzi po wino! Nic tylko się obijacie przy tych ogniskach zamiast szukać tych biedaczków co się po lesie wałęsają bez celu! Nic ode mnie nie dostaniesz chłopcze więc radzę tobie pakować nogi za pas bo poszczuję ciebie psem. Garek! - krzyknął Baldwin odwracając się – Garek! Garek, do nogi!
Obok nogi Baldwina pojawił się duży, czarny brytan węsząc podejrzliwie i szczerząc kły. Z jego gardła wydobywał się cichy bulgot i warczał za każdym razem kiedy Manche próbował się cofnąć w dół śliskich schodów.
- To pomyłka panie Baldwinie... - wyjąkał Manche który teraz stał jak wryty nie ryzykując najmniejszego ruchu w obawie przed pupilkiem gospodarza.
- Pomyłkę to ty zrobisz jak zaraz mi stąd nie znikniesz! - oparł Baldwin a na jego twarz wystąpiły rumieńce złości. - Widzę że jednak nie rozumiesz po Galijsku i chcesz nawiązać bliższą znajomość z Garkiem!
- Jestem Manche! - wydusił z siebie Manche.
Złość z okrągłej twarzy Baldwina zniknęła w okamgnieniu i ten zmrużył oczy aby przyjrzeć się twarzy przybysza. Po chwili uśmiechnął się serdecznie jakby witał przyjaciela zza dawnych lat. Garek nerwowo dreptał u nóg swojego pana nie rozumiejąc co się dzieje; dlaczego jeszcze nie pozwolono mu gonić tego nieznajomego?
- A niech mnie Teutates kopnie! - zawołał radośnie - Manche! Masz szczęście że w porę ciebie rozpoznałem bo poszczułbym ciebie Garkiem jak obcego. Wybaczże za tak niewdzięczne powitanie ale czasy się zmieniły. Nic tylko roi się tutaj od nierobów i mylnie założyłem że jesteś jednym z nich. Wejdź do środka i pogadamy wygodniej przy kropelce wina z moich beczułek! - powiedział Baldwin, otworzył szerzej drzwi i zapraszającym ruchem ręki wskazał wnętrze izby.
Pierwszą rzeczą która przyciągnęła oczy Manche'a był przeogromny kominek z ciosanego kamienia w którym wesoło trzaskał ogień. Rzucał on ciepłe, złote cienie na ściany. Naprzeciw niego stał szeroki stół i wysłużony fotel w którym gospodarz musiał spędzić nie jeden zimowy wieczór. Izba była naprawdę przytulna. Na dębowych ścianach wisiały trofea myśliwskie; rogi jeleni, skóry lisów i wilków... Wymieniać można by było bez końca bo Baldwin słynął ze swojej miłości do polowań i to właśnie jego myśliwskie zamiłowanie sprawiło że został członkiem rady w Clelles. W swoich czasach nie było mu równego męża w tej sztuce w całym Rhones. Baldwin, gdy doszedł do wieku dwudziestu sześciu zim zaczął przekazywać swoją obszerną wiedzę o puszczy młodzikom; przyszłym myśliwym których upolowane zwierzyny miały wyżywić całą wieś. Uczył ich jak odróżniać ślady dzików od jeleni bo pomyłka mogłaby się zakończyć naprawdę niemiłą niespodzianką, jak ściągać skóry z wilków, jak szukać ścieżek którymi zwierzęta kierowały się do wodopoju...
- Garek, przecz! - krzyknął Baldwin z udawaną złością kiedy zobaczył że jego pies stroszy sierść i nie odstępuje przybysza na krok. Garek spojrzał na swojego pana z wyrzutem i położył się obok komina. Manche westchnął z ulgą kiedy pies zwrócił mu swobodę ruchów i idąc za przykładem zwierzaka usiadł na prostym taborecie obok komina delektując się ciepłem i blaskiem ognia.
Baldwin zamknął drzwi odgradzając ciepłą i złotą izbę od lodowatego, mrocznego dworu. Gdy to zrobił ta martwa kobieta i wilki zdawały się być tylko czarnymi zjawami straszącymi w puszczy. W tym ciepłym budynku razem ze starym Baldwinem był bezpieczny a gdy o tym pomyślał, poczuł że dopiero teraz zaczęło schodzić z niego zmęczenie.
- Włóczenie się po puszczy o tej porze roku i nocy na pewno wzmaga apetyt. - stwierdził Baldwin dorzucając do ognia kolejne szczapy suchego drewna; z komina buchnęło takie gorąco że chcąc nie chcąc Manche musiał cofnąć się na bezpieczną odległość. - Daję sobie rękę uciąć że jesteś głodny jak wilk a nic tak nie zaspokaja wilczego głodu niźli porządny kawał dziczyzny! Poczekaj tu chwilę, zejdę do magazynu i coś na ząb ci przyniosę... A do posiłku wolałbyś wino czy napar z ziół?
- Wino – wychrypiał Manche.
Baldwin kiwnął potakująco głową i zniknął w pomieszczeniu obok mrucząc coś pod wąsem. Po chwili wrócił z półmiskiem ciepłej strawy, dzbanem wina i paroma tłustymi kawałkami mięsa.
- Proszę bardzo. - powiedział, stawiając wszystko na stole. - Wino i miska zupy ugotowana przez moją żonę, Heriettę. Pieczarkowa. Na porządniejszy posiłek niestety będziesz musiał poczekać dopiero aż mięso się upiecze nad ogniem w kominku. Do tego czasu porozmawiamy sobie o starych czasach!
Manche przysunął się do stołu i wyciągnął zmarznięte nogi ku kominkowi. Chwycił ochoczo za pełen półmisek parującej zupy i w parę chwil już nie było najmniejszego śladu po pieczarkowej. Baldwin nabił wszystkie mięsiwo na patyki i usadowił wysoko nad ogniem. Trochę niżej nastawił żelazny imbryk pełen wody na napar dla siebie.
- Ech! Dziwne to czasy nastały. Ciężkie i dziwne! - westchnął Baldwin nalewając wino do pustego pucharu i podsuwając je Manche'owi. - Nawet nie wiem od czego zacząć...
- Najlepiej od początku. - rzekł Manche pociągając długi łyk wina. Było bardzo gorzkie a zarazem słodkie. Dobre.
Baldwin pokręcił przecząco głową.
- Wolałbym abyś to ty zaczął.
- Skoro taka wola gospodarza tom niegodzien się sprzeciwić. Ale nie ma o czym opowiadać! Każdy dzień do bólu taki sam, każdy spędzony w smutku i samotności! Opowiadając o sobie zanudziłbym ciebie a siebie przybił niemiłymi wspomnieniami. Wolałbym o tym zapomnieć; pozwolić aby czas który od jedenastu lat był mi wrogiem zagoił moje rany. Wiele czasu przeminie zanim one się zabliźnią a na nowo je rozrywać i pogłębiać byłoby najcięższym grzechem!
- Nie będę nalegać bo widzę że tylko pogorszę sprawę... - odparł Baldwin i teatralnym ruchem pogładził swoją krzaczastą brodę. Opadł w głąb swojego fotela i wbił wzrok w ogień który zachłannie przeskakiwał z jednej gałęzi drewna na kolejną a jego języki lizały żelazny imbryk. - Nie spodziewałem się że jeszcze kiedykolwiek ciebie zobaczę. Dla mnie już od dawien dawna byłeś tylko postacią z legend. Kiedy przyszedł tutaj Loran, parę chwil temu, i powiedział że przyjdzie tu Manche Samotny Strażnik to go wyśmiałem. Podejrzewałem że potajemnie dorwał się do moich beczek z winem i się upił... Muszę go przeprosić bo szczerze mówiąc takich porządnych chłopów jak on to ze świecą szukać! To on sprawuje władze nad mężczyznami w wiosce; słuchają go jak dzieci ojca. Gdyby nie on... - Baldwin machnął zrezygnowanie ręką.
- Loran tu był? - spytał zaciekawiony Manche.
- No chyba mówię że był? Dosłownie rozminęliście się o parę chwil. Skąd go znasz?
Manche opowiedział Baldwinowi o tym jak zobaczył Germanów którzy splądrowali wioskę niedaleko jego wieży i o tym jak natychmiast wyruszył do Rhones a po drodze spotkał Lorana ze swoją kompanią którzy powiedzieli mu o niemu i zaprowadzili do Clelles.
- Germanie! - krzyknął Baldwin takim tonem jakby właśnie odkrył coś bardzo cennego. - A więc to oni stoją za spaleniem Vinay! Wioska którą obserwowałeś przez parę lat właśnie tak się nazywała. Mówże szybko co widziałeś! Znałem ich przywódcę mądrego Guido który przez wiele lat jest mym dobrym przyjacielem przez co los jego wioski jak najbardziej mnie obchodzi!
- Nie mam dobrych wieści. Germanie rozniecili ogień i podpalili jedną z chat która paliła się niczym ognisko. Potem płomienie ognia niczym fruwające, czerwone motyle dosięgły inne chaty... Dobytek wielu ludzi spłonął w jeden wieczór a to co pozostało zostało zagrabione przez Germanów. Odbudowanie tego Vinay zajmie na moje oko ze dwa miesiące przy sprzyjających warunkach. Teraz o nich nie ma mowy bo handlarze w zimę nie kursują a i pogoda się na Galię uwzięła, takiej zimy od wielu pokoleń nie było. Cóż, wychodzi na to że ze swoim przyjacielem Guidem się więcej nie zobaczysz bo nocy w puszczy Rhône-Alpes sam nie przeżyje. Szczególnie że wilki się ostatnio strasznie rozzuchwaliły z powodu braku zwierzyny. A jak już o zwierzynie mowa to skąd wziąłeś to mięso?
- Chyba obrażasz moją wiedzę o puszczy - odparł Baldwin ze smętnym uśmiechem. Strata Guida musiała go bardzo dotknąć chociaż starał się tego nie pokazywać. - Nie wszystka zwierzyna uciekła przed zimą a tą co została, wytropiłem.
Imbryk zagwizdał przeraźliwie i Baldwin zdjął go z ognia.
- To teraz ja opowiem tobie co się wydarzyło od twojego odejścia. - powiedział zalewając kufel wrzątkiem. Ze środka zaczęło dymić i oczom Manche'a ukazał się czarny płyn z wirującymi liścikami jakiejś rośliny. Po całej izbie rozszedł się lekko gryzący zapach i przypominała woń która zawsze towarzyszyła staremu druidowi. Manche'owi zapachniało już jego dawno utraconą młodością.
Baldwin opadł ciężko w swoim skórzanym fotelu i ponownie westchnął cicho.
- Kiedy przeszedłeś rytuał Obserwatora i odszedłeś do swojej wieży, wioska Rhones była w trakcie rozkwitu - zaczął i pociągnął sporawy łyk czarnego płynu, krzywiąc się. Manche zamknął oczy próbując wyobrazić sobie zapomniany dom. - Jedenaście lat temu na każdym kroku można było usłyszeć śmiech dzieci, wesołe ptasie trele i widzieć można było szczęśliwych ludzi. Nowe chaty rosły jak grzyby po deszczu zajmując każdą wolną przestrzeń, budowaliśmy też chaty myśliwych a kiedy odkryliśmy jak formować glinkę i wypalać ją w piecu powstała pierwsza garncarnia. Parę miesięcy później znaleźliśmy sposób jak wytapiać żelazo ze swej rudy i zbudowaliśmy cztery kuźnie. Gdy tak się stało nie mogliśmy już na nic narzekać bo zaopatrzenia było w bród a tego czego nie posiadaliśmy to wymienialiśmy się z handlarzami...
Baldwin zrobił krótką przerwę aby pociągnąć kolejny długi łyk naparu.
- Niedaleko Rhones, trochę na wschód, znaleźliśmy pasmo zielonych wzgórz ciągnących się od południa na północ. Światło słoneczne opadało na łagodne zbocza przez większość dnia, więc było to wymarzone miejsce na zasianie winogron. Miesiąc później odkryliśmy tajniki uprawy roślin co pozwoliło nam na zbudowanie dwóch winnic na Zielonych Wzgórzach bo takim mieniem ochrzciłem te górki. Powinieneś kiedyś tam pójść, najlepiej późnego lata kiedy wiatr lekko kołysze pełnymi kiśćmi dorodnych winogron a zachodzące słońce zabarwia niebo na łagodny róż... Coś pięknego! Z Zielonych Wzgórz rozciąga się dech zapierający widok na puszcze Rhône-Alpes i na same wiecznie skute lodem Alpy które wydają się być jeszcze bardziej majestatyczne w ostatnich złotych promieniach słońca. A wino? Wyśmienite. To co pijesz to wino z jednej z trzech ostatnich beczułek które zabrałem razem ze sobą do Clelles. Gdy je piję to czuję słodycz, szczęście, nawet promienie słońca zaklęte w winogronach i krople zimnego deszczu które wchłonęły. Ech... Teraz ostatnie okazy tego płynnego szczęścia leżą w piwnicy pod nami bo Pandora pewnie przestała je produkować. A szkoda bo robiliśmy najlepsze wino i wymienialiśmy się nim na inne surowce takie jak kamień i marmur z innymi wioskami.
Przed ratuszem w Rhones na rozkaz druida postawiono, zgadnij co? Kamienny krąg abyśmy mogli czcić Teutatesa i innych bogów oddając im ofiary i hołdy. W letnie i zimowe przesilenia organizowaliśmy naprawdę huczne święta na które zjeżdżali inny mieszkańcy Gali jak na przykład szamani-niedźwiedzie z Les Houches czczący boga Esus'a, boga dobroci. Les Houches to duża osada schowana gdzieś w Alpach a dotarcie do niej zajmuje aż parę tygodni. Są, a raczej byli ważnymi parterami handlowymi dla wioski Rhones bo to od nich czerpaliśmy cenny kamień na budowę naszych domów.
Życie kwitło bo byliśmy schowani głęboko w gęstej puszczy z dala od niebezpieczeństw. Otaczający nas las dawał nam wszystko co potrzebowaliśmy; tłustą zwierzynę, zioła, drewno na opał. Na dodatek mieliśmy was, Obserwatorów. - powiedział Baldwin wskazując na niego podbródkiem. - Nawet jeśli jakieś zło się pokazywało na horyzoncie to wy byście nas w porę ostrzegli. W skrócie mówiąc żyło się nam bardzo dobrze ale szczęście nie trwa wiecznie. W końcu i na nas padł cień. Cień co na imię miał Pandora...
Garek odsunął się od komina kiedy Baldwin zaczął ściągać upieczone kawałki mięsa znad ognia i położył gorące mięso na pustym półmisku przed Manchem, który natychmiast zabrał się za jedzenie. Mięso było gorące, parzyło mu palce i język ale był zbyt głodny aby na to zważać. Nagle Manche poczuł coś ciężkiego na kolanie. Spojrzał pod stół i zobaczył że to Garek oparł o niego swoją głowę i wpatrywał się w niego maślanym wzrokiem.
Baldwin akurat poszedł na górę więc Manche rzucił psu jeden z grubszych kawałków mięsa. Garek kłapnął zębami i ponownie spróbował swojej sztuczki z maślanymi oczami. Na ten widok zaśmiał się i powiedział:
- Dostałeś to co chciałeś a teraz daj mi spokój!
Pies chyba zrozumiał że nie może liczyć na dokładkę i położył się w swoim ulubionym miejscu obok komina. Po chwili Baldwin wrócił trzymając w rękach jakiś tobołek.
- Masz i nie dziękuj. - rzekł Baldwin rzucając tobołek obok półmiska przed Manchem. Tobołek okazał się być skotłowanymi, świeżymi ciuchami. Lnianą koszulą, spodniami i grubym kożuchem. Manche chwycił koszulę która była przyjemnie miękka w dotyku i w niczym nie przypominała jego szorstkiego ubrania ze skóry wilków którą nosił przez wiele lat.
- Idź na górę się przebrać i przynieś swoje przemoczone ubranie to wysuszę je przy kominie póki się pali. - polecił Baldwin. - Wtedy dokończymy naszą rozmowę. Drugi pokój na prawo powinien być wolny. Możesz go zająć.
Manche kiwnął głową w podziękowaniu i poszedł na górę. Musiał uważać na głowę bo parę razy solidnie uderzył się o belki podtrzymujące cały dach. W końcu stanął w ciemnym korytarzu i masując nowego siniaka na tyle głowy poszukał swojego pokoju. Drugi na prawo. Deski zaskrzypiały pod jego gołymi stopami gdy popchnął barkiem drzwi i wszedł do swojej izby.
Była urządzona bardzo prosto. W rogu leżał pusty sennik ze starym sianem a bok niego niski stolik na którym paliła się samotna świeca w kaganku z brązu, rozjaśniając mrok. Widocznie Baldwin już przygotowywał pokój dla niego kiedy był na górze. Drewniane okiennice były dobrze zamknięte ale nadal do pomieszczenia przesączało się lodowate powietrze z dworu sprawiając że jego ciało zadrżało, z aż nazbyt znanego chłodu. Nie chcąc utracić swojego ciepła, bez żadnych zbędnych ceregieli zerwał z siebie mokre ubranie i rzucił na sennik. Chwycił suchą koszulę i szybko zarzucił ją na siebie razem z futrzanym kożuchem. Zaciągnął na nogi skórzane, brązowe spodnie, sprawdzając jak wszystko na nim leżało. Co prawda koszula była trochę za duża a spodnie za ciasne w pasie ale to tylko nieistotne szczegóły. Cieszył się że dostał nowe ubrania bo jego stare było już wilgotne i poprzecierane w wielu miejscach.
Manche wziął do ręki mokre ubranie i poszedł na dół.
- No i teraz wyglądasz jak normalny człowiek a nie jak syn borsuków lub mokrych bobrów! - stwierdził Baldwin gdy do zobaczył w nowym ubraniu. - Siadajże na stołku obok gorącego ognia i dokończę swoją powieść; jest już późno i wyspać się musisz bo podobno do Rhones się wybierasz skoro świt!
- Myślę że to jest trochę za wcześnie. W południe będzie jaśniej. - odparł Manche a Baldwin zaśmiał się gromko gdy to usłyszał.
- Widzę że chciałbyś zostać ale od razu mówię że na co dzień nie będziesz jadał tak dobrze jak dzisiaj. - oznajmił zasiadając w fotelu i wyciągając fajkę z kieszeni. - Mamy srogą zimę i muszę równo rozdzielać zapasy jedzenia które nagromadziliśmy tej jesieni. Staram się aby każdy członek wioski przeżył tą zimę i nie mogę, na przykład, faworyzować ciebie nad innych chociaż nie wiem jak wielką legendą jesteś. Chcę dać wszystkim równą szanse na dożycie kolejnego lata!
Baldwin nabił fajkę i wypuścił parę szarych dymków i odprowadził je wzrokiem aż rozpłynęły się w powietrzu pod samym sufitem.
- A więc. - zaczął, marszcząc brwi w skupieniu próbując przywołać stare wspomnienia . - Nasz złoty okres, kiedy odkrywaliśmy więcej rzeczy niż kiedykolwiek, minął wraz z Pandorą która stała się przekleństwem Rhones. Wszystko zaczęło się gdy pewnego deszczowego wieczoru zniknął nasz druid, Rudefiks. Ktoś go widział jak opuścił wioskę zachodnią bramą i dosłownie rozpłynął się w szarych strugach deszczu. Podobno zanim wyszedł z wioski powiedział Mietowi Kuternodze że idzie na przechadzkę i że za niedługo wróci. Nic innego nie powiedział a ten drętwy Miet zamiast za nim iść i dowiedzieć się o co chodzi wolał siedzieć na pieńku i pić wino. Na szczęście po paru godzinach coś go tknęło i przyszedł do mnie. Cała wioska zaczęła szukać druida ale ślad po nim zaginął. Co gorsza tamtej nocy pojawiła się Pandora.
Gdy zapukała do naszego Ratusza prosząc o miejsce do spania i ciepłą strawę była cała przemoczona i dygotała z zimna. Wyglądała na naprawdę bezbronną i skromną niewiastę ale gdybym tylko wtedy wiedział ile kłopotów ona narobi to kazałbym ją natychmiast powiesić na najwyższym dębie w całym lesie!
- Baldwinie, chyba zapomniałeś że nie mam zielonego pojęcia kto wtedy był w starszyźnie wioski. - przerwał mu Manche. - Oprócz ciebie, oczywiście.
- Prawda, prawda. - odparł Baldwin wypuszczając kolejny pierścień dymu z fajki. - Starszyzna w Rhones składa się z trzech ludzi pełniących ważne obowiązki. Druid Rudefiks, ten wyga, pogłębiał wiedzę tajemną i odkrywał tajemnice ziemi, gwiazd a nawet Bogów. To właśnie dzięki jego tęgiemu umysłowi odkryliśmy tyle pomocnych rzeczy w tak krótkim czasie poczynając od uprawy roślin co pozwoliło na zbudowanie winnic. Ja byłem od utrzymywania porządku w wiosce i rozstrzygania wszystkich waśni i sprzeczek poddanych. Dbałem też o to aby handel kwitł a ludzie mieli co jeść i gdzie pracować. Był jeszcze Henrus, najmłodszy z nas trzech. On sprawował władzę nad włócznikami i dbał o bezpieczeństwo wioski. Niech tylko pojawiłaby się jakaś banda rebeliantów i zbójów to on był pierwszy aby poderżnąć im gardła. Był okrutny lecz wyjątkowo skuteczny.
- Wracając do Pandory, kilka dni później, przyszła do mnie, akurat wtedy gdy sprawdzałem towary zmagazynowane pod Ratuszem. Syn z rodziny Reliów i córka z rodziny Henów pobrali się dzień wcześniej i chciałem zobaczyć czy mamy wystarczająco narzędzi i dóbr aby zbudować im dom. Powiedziałem Pandorze że jestem zajęty ale on była nieustępliwa; strasznie zależało jej na rozmowie! Więc zgodziłem się, powiedziałem jej że mogę poświęcić jej tylko chwilkę. Najpierw zaczęła mi schlebiać; że jestem mądry, dobry... muszę przyznać że sprawiało mi to przyjemność. Uśpiła moją czujność. Nawet nie wiem kiedy zaczęła zadawać mi dziwne pytania na temat Rady w Rhones. Szczególnie interesował ją sam Henrus. Zorientowałem się że bardzo zgrabnie prowadzi naszą rozmowę i wyciąga ze mnie mnóstwo informacji jednak nie rozumiałem o co jej chodzi, dlatego po chwili zapytałem ją w prost - do czego zmierzasz?. Okazało się chciała się pozbyć Henrusa i zająć jego miejsce w Radzie! Na dodatek chciała abym jej w tym pomógł! Natychmiast odmówiłem tej haniebnej propozycji (a zrobiłem to z wahaniem) więc poszła do Henrusa i zapewne zaproponowała mu to samo, tylko że to ja miałem zostać „usunięty”.
Przewidywałem że Pandora do niego pójdzie ale nic nie zrobiłem aby zapobiec ich spotkaniu, i to był błąd. Najpoważniejszy błąd w moim życiu który się zemścił bardzo szybko. Myślałem że Henrus oprze się pokusie, jednak ta zepsuta do cna kobieta znalazła jego słabe strony. Rozpaliła w nim żądze władzy absolutnej; on sam miałby stanowić Radę i sam miałby być panem swego losu. Tacy młodzi mężczyźni łatwo podlegają manipulacji ludziom bardziej od siebie przebiegłym, a Pandora to mistrzyni tej sztuki. Henrus jej uległ.
Ech! Powinienem posłuchać się swojego rozsądku, który mówił mi że w Pandorze kryje się mrok i zło w swej najczystszej postaci! Jednak zaufałem oczom które pokazywały mi piękną, niewinną niewiastę i uszom które słyszały pochlebstwa, a nie słyszały fałszu i jadu wydobywającego się z jej ust! Pozwoliłem jej wtedy odejść, a przecież mogłem ją powstrzymać i wszystko byłoby po staremu! Sam nie wiem dlaczego postąpiłem tak jak postąpiłem... Teraz, gdy myślę o tamtej rozmowie z Pandorą, to boję się że uległbym jej uroczym kłamstwom, zbyt pięknym aby były prawdziwe. Wiem. Ale naprawdę chciałbym aby były prawdą!
„Czyżby Baldwin nadal był pod jej urokiem?”
- To niemożliwe! - przerwał zdziwiony Manche. - Przecież jesteś najmądrzejszym i najszlachetniejszym człowiekiem jakiego kiedykolwiek spotkałem. Nie wierzę że kiedykolwiek byś jej uległ!
- Człowieku małej wiary! - zawołał gniewnie Baldwin. W jego oczach błysnęły iskry a twarz spłoniła się jakby od wewnętrznego ognia - Właśnie taka pewność siebie przyniosła mi zgubę! Byłem szczerze przekonany że Henrus też się jej oprze. Ale stało się inaczej. Nie zorientował się w planie pozbycia się mnie, że tak naprawdę to Pandora ustaliła dla nas role jak w dziecięcym teatrzyku, a on był tylko kukiełką i to nadzwyczaj chętną do współpracy kukiełką! Manche, chcę cię ostrzec, bo z tak utalentowanym i chytrym jak lis wrogiem nigdy się nie spotkasz! Kiedy dotrzesz do Rhones i dostarczysz swoje ostrzeżenie o Germanach, Pandora ciebie wykorzysta do własnych celów. Zanim się zorientujesz wejdzie w ciebie, pozna twoje słabe i mocne strony, najskrytsze pragnienia, to czego się boisz i to co kochasz! Pozna, i zrozumie ciebie lepiej niż ty sam siebie! Wtedy nie będzie dla ciebie ratunku, będziesz jej kolejną kukłą!
- W jakim celu mogłaby mnie wykorzystać? - spytał a oczami wyobraźni spróbował stworzyć Pandorę, tak jak opisywał ją Baldwin. W końcu doszedł do wniosku że nie potrafi nawet wyobrazić sobie człowieka w którym kryje się aż tyle zła.
- Widzę że nie widzisz kim się stałeś! - stwierdził Baldwin a jego oczy rozbłysły. - Jesteś legendą! Większość bardów i bajarzy w całej Galii zna twe imię, a teraz pomyśl co może zrobić taka podstępna, dwulicowa i przebiegła Pandora jeśli stanie po jej stronie sama legenda Manche?! W legendach mówi się o tobie jak o synu samego Teutatesa! Podobno wzrok masz niczym sokół, siłę jak niedźwiedź, mądrość druidów a sam Medros jest twym sługą! Wiem że mędrcy w to nie wieżą ale normalni ludzie, tak! Żadna wioska nie oparłaby się TOBIE! Pomyśl, przejrzyj na oczy, co Pandora mogłaby z tobą zrobić? Zawładnąć połową Galii!
Manche wzdrygnął się.
- Dlaczego to właśnie ja jestem... legendą? - spytał Baldwina. Miał mętlik w głowie i setki pytań oczekujące odpowiedzi ale wybrał tylko jedno, najważniejsze.
„Dlaczego jestem legendą?”
Nie otrzymał odpowiedzi od razu. Baldwin pykał swoją fajkę pogrążony we własnych myślach.
- Rhones jako jedyna wioska w całej Galii... - zaczął powoli Baldwin, uważnie dobierając słowa – miała zwyczaj poświęcania młodych mężczyzn aby stali się Obserwatorami. Jedenaście lat temu dołączyłeś do tej, trwającej od wielu pokoleń, tradycji. Przyszło ci zostać nie pierwszym ale ostatnim żyjącym Obserwatorem. Handlarze podróżujący po całej Galii nie tylko wozili ze sobą swoje towary ale też i wiadomości z innych zakątków świata a wieść o tradycji w Rhones szybko się rozeszła... Tak samo jak wieść o jej zaprzestaniu i wycofaniu wszystkich Obserwatorów. Tylko że jednego brakowało; jeden Obserwator został...
- I to byłem ja... - wyszeptał Manche wpatrując się w ogień. - I to byłem ja...
Baldwin pokiwał smutno głową.
- Kiedyś miałem nadzieję że Samotny Strażnik nie wróci za mojego życia.
- Dlaczego?
- Jedna z legend głosi że kiedy Samotny Strażnik wróci, razem z nim przyjdzie śmierć, zagłada i cierpienie, a Bóg Medros opuści swoje królestwo zaświatów i zstąpi na ziemię.
W całej izbie zaległa niesamowita cisza. Nawet śnieżyca, szalejąca na dworze, zdawała się ucichnąć a pies, jakby przysłuchiwał się w spokoju rozmowie dwóch ludzi.
- Kto tak powiedział? - przerwał ciszę Manche.
- Pandora. Ale nie martw się bo ja w to nie wierzę. Tak samo jak wszyscy w Clelles. Zrozumieliśmy że to kłamstwa które mają ciebie oczernić. Pandora się ciebie boi, bo jesteś jedynym człowiekiem który może jej zaszkodzić. Dla nas jesteś nadzieją na zmiany...
Ale dosyć tego! Jesteś zmęczony a ja nie dokończyłem swojej historii! Na czym stanąłem...? Ach, no i Henrus jej uległ. Omijając parę istotnych wydarzeń, tydzień później zostałem wyrzucony z Rhones na rozkaz Henrusa. No i co miałem zrobić? Zapakowałem to co miałem na powóz zaprzężony w dwa śniade kuce i wyruszyłem w puszczę a razem ze mną inni ludzie którzy stanęli w mojej obronie i również zostali wygnani. Zamieszkaliśmy w opuszczonym tartaku i pobudowaliśmy na szybko parę innych chat wokoło. To było dziesięć lat temu. Od tamtego czasu Clelles rozrosło się do dzisiejszych rozmiarów a budynek w którym właśnie przebywamy to ten opuszczony tartak, tyle że trochę go odbudowaliśmy bo niektóre deski były spróchniałe. No i jak widać, jakoś się nam żyje!
Manche miał mętlik w głowie i po raz pierwszy zapragnął trochę samotności. Za dużo rzeczy stało się podczas jego nieobecności i potrzebował czasu aby to wszystko zrozumieć.
- Noc najczarniejsza jest tuż przed świtem. - pocieszył Baldwina. Być może próbował pocieszyć samego siebie.
- Wiem. A ty jesteś jego pierwszym promykiem, nadzieją na lepsze. - odparł Baldwin a kąciki jego ust uniosły się w nikłym uśmiechu.
„Nawet Baldwin wiąże ze mną jakąś nadzieję. Co się stanie jeśli go zawiodę?”
Nagle ktoś wbiegł zdyszany do pomieszczenia a razem z nim śnieżyca; całe ciepło w izbie zniknęło w okamgnieniu.
Był to mężczyzna w średnim wieku z szarymi oczyma i kasztanowymi włosami sięgającymi torsu. Miał we włosach mnóstwo śniegu. Jego zaskoczone spojrzenie skakało z postaci Baldwina na Manche'a.
- Czego chcesz Raymondzie? - spytał Baldwin patrząc nieprzychylnym okiem na przybysza.
- To o-on jednak żyje?! - wykrzyknął Raymond.
- Manche? Podejrzewam że tak. Tylko po to tu przyszedłeś?
Raymond najwyraźniej zaskoczony postacią Manche'a, legendy, zapomniał przez chwilę co tutaj robi.
- Ludzie Lorana znaleźli grupkę uciekinierów z Vinay. - przypomniał sobie. - Jeden z nich, chyba Guido mu na imię, chciałby jak najprędzej się z tobą widzieć. Mówi że się znacie.
- Tak. Znam go. Zaproś ich wszystkich tutaj to posmakują trochę Clelliańskiej gościnności! - odparł Baldwin i z uśmiechem zwrócił się do Manche'a – Chyba jednak zobaczę się jeszcze z moim przyjacielem Guidem. Teraz radzę abyś poszedł na górę spać.
Manche nie protestował. Jego powieki były tak ciężkie a brzuch tak pełen że zastanawiał się jaki cudem jeszcze nie zmorzył go sen. Ruszył więc na górę do swojej izby. Druga na prawo. Położył się na miękkim senniku a siano zatrzeszczało cichutko pod jego ciężarem. Było mu bardzo wygodnie. Chciał jeszcze porozmyślać o tym co powiedział mu Baldwin; o Pandorze, o tym jak pozbyła się Baldwina i jego ludzi z Rhones i co najważniejsze, jaką rolę przyszło mu grać w tym konflikcie? Jednak zmęczenie wygrało. Zamknął ospałe oczy a szum lasu ukołysał go do snu.
Szumiała puszcza Rhône-Alpes.

P.S. Jeśli są jakieś poważniejsze niedociągnięcia to prosiłbym o PW.
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:

DeletedUser4420

Guest
Jak zawsze super :) Kojarzy mi się z książką pt. "Eragon",którą obecnie czytam.Polecam ci do niej zajrzeć,bo jest ciekawej tematyki i UWAGA! Napisał ją piętnastolatek.Trzymaj dalej i kontynuuj pasję:)

- - - Zaktualizowano - - -

Jak zawsze super :) Kojarzy mi się z książką pt. "Eragon",którą obecnie czytam.Polecam ci do niej zajrzeć,bo jest ciekawej tematyki i UWAGA! Napisał ją piętnastolatek.Trzymaj dalej i kontynuuj pasję:)
 

DeletedUser

Guest
Przeczytałem Eragona i to b.fajna książka :D
R.3 - Napisałem go trochę innym stylem niż inne rozdziały ;)

Rozdział Trzeci – Okiem Germańskiego Smoka.

Drachen opuszkami palców powoli przetarł po ostrej krawędzi swojego topora, zbroczoną w ludzkiej krwi. Parę nabrzmiałych kropel spadło głucho na drewnianą podłogę. Drachen przybliżył topór do trzech wysokich świec palących się na długim stole. Na ostrzu pozostały jeszcze smugi krwi które jarzyły się piękną, rubinową barwą. German wykrzywił usta w niezadowoleniu; narzędzie mordu nie było idealnie czyste, tak jak zwykle. Ponownie zabrał się do starannego czyszczenia ale tym razem robił to paroma źdźbłami suchej słomy. Słoma nie wchłaniała krwi przez co musiał dłużej czyścić topór ale wtedy miał więcej czasu na rozmyślanie. Ilu ludzi zabił dzisiejszego wieczoru? Uśmiechnął się sam do siebie. Piętnastu? Dziewiętnastu?
- Ty-y świn-n...
Drachen ryknął wściekle i mocno walnął pięścią w stół, aż świece zadrżały. Uniósł głowę znad topora i posłał złowrogie spojrzenie Galijskiemu psu który śmiał mu przeszkodzić.
- Powtórz to.
Starszy człowiek z szarą brodą, sięgającą brzucha i stalowym spojrzeniu splunął na podłogę, tuż obok buta Drachena. German przez chwilę wpatrywał się w starca, jakby ten właśnie uderzył go w twarz. Miał dziką ochotę zmarnować swoją ciężką pracę czyszczenia oręża i zabić tego starego pryka. Ostatnią siłą woli powstrzymał się i powiedział:
- Nie słyszałeś głupcze? Powtórz to.
- Jeżeli ktoś tu jest głupcem to tylko ty, plugawy Germanie. - odparł z wyższością starzec.
Drachen rozejrzał się po całym pomieszczeniu. Obok tego starca siedziała cała gromada przerażonych ludzi; kobiety, dzieci i mężczyźni. Wszyscy z nich próbowali uciec z wioski, gdy przybyli Germanie. W półmroku widział ich ścięte grozą twarze które patrzyły z nadzieją na tego Galijskiego starca. „To ich przywódca!”
Bez zbędnego pośpiechu German wstał, chwycił swój topór i podrzucił go parę razy w powietrzu sprawdzając jak leży w jego ciężkich dłoniach. Machnął nim parę młynków i podszedł do starca który nie wyglądał już tak pewnie jak na początku. Teraz stała przed nim góra mięśni odziana w ciemne skóry z ostrym narzędziem mordu w łapach więc bohaterstwo go opuściło.
- Coś ty powiedział? - spytał Drachen i nie czekając na odpowiedź zamachnął się na starca toporem. Jego martwa głowa poleciała na podłogę a fontanna krwi tryskająca z jego bezgłowego ciała oblała szkarłatem parę kobiet siedzących najbliżej starca. Dzieci zaczęły głośno płakać na ten widok.
- MORDA! - ryknął Drachen do najbliżej siedzącego bachora i wymierzył mu mocnego kopniaka w głowę. Dziecko natychmiast umilkło. Świeżo rozbudzona żądza mordu w Germanie domagała się krwi, bólu i cierpienia. Widząc morderczy wyraz twarzy Germana, młoda matka rzuciła się na jeszcze ciepłe ciało swojego dziecka aby obronić je przed kolejnymi ciosami. Wszechobecną ciszę przerywało tylko ciche łkanie matki.
Drachen zatrzymał się. Przyszedł mu do głowy bardzo haniebny acz dobry pomysł.
- Gdzieś w tych lasach kryją się wioski. Ja i moi chłopcy nie mamy czasu na ich szukanie. - rzekł zwracając się do przerażonych ludzi. - Ktoś wie gdzie one są?
Nikt nie odpowiedział.
- Może to odświeży wam pamięć – odparł German i podniósł szlochającą kobietę znad ciała martwego dziecka – Chodź... Powiedz, czemu płaczemy? Nikczemny morderca zabił ci dzidziusia? - Drachen wyszczerzył krzywe zęby w złowrogim uśmiechu i dłonią ścisnął policzki kobiety. Drugą ręką przytrzymał kobietę w pasie. - Nie martw się... Życie się kończy i zaczyna co dzień. Dlaczego nie zacząć od początku? - dłoń Drachena zsunęła się na kibić kobiety i ta w mig pojęła co ją zaraz czeka. Zaczęła się wiercić i wyrywać ale uścisk barbarzyńcy był zbyt silny.
- Ponawiam pytanie! - zawołał głośno jak handlarz na zatłoczonym jarmarku. - Ktoś wie gdzie znajdują się te leśne wioski!?
Tak jak ostatnio odpowiedziała mu tylko cisza, tylko jeden mężczyzna zaczął się wiercić w miejscu, niezdecydowany co ma robić. Chciał uratować kobietę od niechybnego losu ale bał się o swoje życie.
Drachen popchnął niewiastę na stół i chwycił prawą ręką za biodra a drugą zaczął zrywać z niej cienkie ubrania. Kobieta zaczęła krzyczeć przeraźliwie o pomoc, która nie nadchodziła.
- Czekaj! Ja wiem! - krzyknął wiercący się mężczyzna. Drachen obrócił się a półnaga kobieta odetchnęła z ulgą i opadła na podłogę.
- Co wiesz?
- Wioski są ukryte głęboko w puszczy! - wypalił szybko – Powiem ci gdzie one są ale ty obiecasz że nie zgwałcisz tej kobiety! Błagam!
Drachen przemyślał wszystko i odparł:
- Masz moje słowo że ja jej nie zgwałcę.
- Niedaleko stąd, na północny wschód znajduje się wioska Clelles! - zawołał mężczyzna a parę osób obok niego pokręciło ze zdumieniem głowami, że ośmielił się powiedzieć Germanowi gdzie znaleźć Clelles. - Wiem jak tam dojść! Mogę was tam zabrać ale tylko ją zostaw!
W pomieszczeniu zapadła cisza. Drachen wpatrywał się w poczerwieniałą i zalaną łzami twarz mężczyzny. Instynkt podpowiadał mu że ten człowiek nie kłamie. On naprawdę wiedział gdzie znajduje się to całe Clelles; mógł to wywnioskować z ukradkowych spojrzeń które rzucali mu otaczający go ludzie. Patrzyli na niego jak na zdrajcę.
- Switbert! - Drachen zamknął oczy i ponownie ryknął. - Switbert!
Zamknięte drzwi otworzyły się z hukiem i stanął w nich rosły chłop rozmiarów niedźwiedzia odziany w podobne skóry.
- Was?
- Das! - oparł Drachen wskazując palcem na stojącego mężczyznę – On wie. Zabierz go.
- Dziękuję ci panie! - zawołał uradowany mężczyzna kiedy Switbert podszedł do niego. - Dziękuję!
Drachen spojrzał z obrzydzeniem na mężczyznę. Chwycił za głowę tą samą kobietę którą miał zgwałcić. Łkała. Jednym potężnym i zamaszystym ruchem uderzył głową kobiety o drewniany stół. Coś głośno strzeliło; może to była jej czaszka albo stół. Martwe ciało spadło głucho na podłogę.
- Nienawidzę zdrajców, nawet tych którzy są przydatni...
- Mówiłeś że nie zrobisz jej krzywdy! - zawołał zrozpaczony mężczyzna. Jego sytuacja była beznadziejna; przyznał się Germańskiemu Wodzowi że wie gdzie znajduje się Clelles. Nawet jeśli teraz nie zgodzi się na współpracę to Wódz na pewno ma swoje „sposoby” na wyciągnięcie prawdy na wierzch.
- Powiedziałem że jej nie zgwałcę a nie że jej nie skrzywdzę. - zaśmiał się Drachen a jego śmiech odbił się ponurym echem po całym pomieszczeniu. - Zresztą kim dla ciebie była ta dziewka?
- To moja żona ty... ty parszywa łajzo! - ryknął rozeźlony mężczyzna przez co zarobił solidne uderzenie w głowę od Switberta.
Drachen domyślił się że dziecko które kopnął jest jego i tej martwej dziewki. Nagle obmyślił jeszcze chytrzejszy i okrutniejszy plan... Potrzebował tylko trochę szczęścia.
- Switbercie... - rzekł Drachen. - Z łaski swojej, bracie, zawołaj mi tu Ludolfa i jego ludzi. Są mi potrzebni a im potrzeba trochę rozrywki którą mogę im zapewnić.
Switbert kiwnął swoją ogromną głową i wyszedł przez drzwi z załamanym mężczyzną pod pachą. Drachen patrzył przez chwilę na swojego kompana, aż ten zniknął w ciemnościach panujących na dworze.
Spojrzał z pogardą na przerażonych ludzi ściśniętych w kącie i najzwyczajniej w świecie usiadł przy stole, pogwizdując wesoło pod nosem. W końcu był w dobrym, a nawet bardzo dobrym humorze; Herszt który został daleko stąd, w jego rodzinnej Germańskiej wiosce, na pewno go pochwali a może nawet awansuje za wykonanie kawału dobrej roboty. Splądrował tą Galijską wioskę a teraz pójdzie za ciosem i wykorzysta tego zdrajcę aby zaprowadził ich do tego Clelles. Drachen usadowił swój topór na kolanach i zaczął czyścić go ze świeżej krwi. Topór był przeogromny. Ostrze grubości dwóch kciuków i szerokości wyprostowanej ręki dorosłego mężczyzny, sprawiało że na sam widok Drachena trzymającego to cudo kowalstwa w rękach, wrogowie w popłochu sami uciekali.
Do chaty wszedł Ludolf, człowiek trochę mniejszy niż Switbert jednak równie silny. Przez jego twarz przebiegała paskudna blizna zaczynająca się na lewej brwi a kończąca się na na prawej żuchwie; Ludolf często chełpił się tą blizną mówiąc że to sam Odyn uratował go od śmierci i oszczędził jego lewe oko. Często zmyślał różne historie o swojej bliźnie jednak prawdą było że to pewien mężczyzna stanął w obronie swojej kobiety gdy ten próbował się z nią zabawić. Ludolf był łysy, tylko z tyłu głowy zbiegał gruby warkocz aż do pasa.
- Wzywałeś. - powiedział Ludolf. - Was?
- Zabierz ich stąd. - rozkazał Drachen wskazując skulonych ze strachu ludzi w kącie. Matki kurczowo trzymały swoje płaczące dzieci za twarz aby nie wydawały z siebie żadnych dźwięków. - Nie chcę ich tu widzieć.
- Co mam z nimi zrobić?
- Co chcesz. Tylko zostaw paru silniejszych mężczyzn. Potrzebujemy tragarzy.
Ludolfowi wykrzywiła się w twarz w paskudnym uśmiechu. Dobrze wiedział co ma zrobić. Gwizdnął, a paru innych Germanów weszło do środka.
Cała izba wypełniła się krzykami, płaczem i wrzaskami kiedy Ludolf i jego kompania wyciągali ludzi na dwór. Jeden z Germanów podszedł do ciała dziecka, które kopnął Drachen. Herszt krzyknął aby ten zostawił nieruchome ciało. W końcu po chwili został sam, razem z wiatrem hulającym po całej chacie. Płomienie świec zadrżały i zgasły pod wpływem wiatru. Ciemność.
Drachen westchnął i wstał. Wzniósł bezgłośne modły do Odyna prosząc aby dziecko nadal żyło. Aby jego uderzenie nie pozbawiło go życia. German ukląkł obok ciała i dotknął szyję dziecka, szukając pulsu, oznaki że ono nadal żyje. Zaklną pod nosem. Nie znalazł go! Miał właśnie odejść po swój topór i wyładować złość, kiedy poczuł pod opuszkami palców że żyła na szyi pulsuje, słabo ale pulsuje. Życie tliło się jeszcze w tym małym ciele ale mogło zgasnąć w każdej chwili.
Nie marnując tej szansy danej przez Odyna, Drachen zrzucił z siebie gruby, futrzany płaszcz i owinął nim dziecko. Zrobił to niezwykle łagodnie jak na swoje rozmiary i naturę. Podniósł je do góry i wyszedł z nim na dwór na którym szalała śnieżyca. Musi zagwarantować przeżycie tego bachora, inaczej nie będzie miał jak szantażować tego mężczyznę.
- Co to? - spytał Switbert. Stał na dworze oczekując swojego wodza.
- Nasza karta przetargowa do Clelles. - odparł z uśmiechem Drachen. - Odyn jest ostatnio dla nas niezwykle łaskawy...
P.S. Jeśli są jakieś poważniejsze niedociągnięcia to prosiłbym o PW.
 

DeletedUser4420

Guest
Jak zawsze fajnie :3 Fajnie,bo dodałeś jakieś historie tych germanów.Będziesz opisywał przeszłość Drachena? Ciekaw jestem czy pojawią się jakieś niezwykłe rzeczy jak np.magia i inne fantastyczne pierdoły :)
Co do Eragona,to cykl Dziedzictwo.Książki idą tak:Eragon,Najstarszy,Brisingr,Dziedzictwo Tom I,Dziedzictwo Tom II
 

DeletedUser

Guest
Co parę rozdziałów będę pisał z punktu widzenia Germanów, aby trochę ciekawiej było ;) Co do magii to raczej nie będzie, w FoE magii nie ma. Niestety gdzieś zgubiłem USB z powieścią ;( trochę minie zanim coś wkleję bo muszę gruntownie wszystko przemyśleć (i co najważniejsze) znaleźć USB :)
 
Do góry