DeletedUser
Guest
Polski sport ekstremalny
Gorączka grzybowa jest podobna do gorączki złota. W czasie, kiedy w polskich lasach pojawiają się grzyby, niektórych z nas opanowuje szaleństwo zbieractwa. Szaleństwo, bo jak inaczej nazwać dorosłego, zdrowego na umyśle (no może w stanie amoku grzybowego niekoniecznie), człowieka pętającego się po lesie z rozwianym włosem, oczami wbitymi w ściółkę leśną i zaglądającego choinkom pod sukienki?
Ja należę do tych, których co roku opanowuje wirus grzybobrania. W ogóle uwielbiam las, ale jeszcze bardziej ten dreszczyk emocji, że trafi się taaaaki grzyb. Aczkolwiek wydaje mi się, iż to, że z powodu grzybów nie przeniosłam się na tamten świat, zawdzięczam tylko Opatrzności Bożej.
Bo grzybiarze dzielą się na trzy grupy:
Pierwsza to ci, którzy myślą. Znają się na grzybach i szanują przyrodę, nie uważają lasu za jednorazową rozrywkę. Mają też pokorę; jeśli nie są pewni grzyba, wolą go zostawić, niż zjeść. Nie stosują zasady - a nuż się uda. Wiedzą, że grzyb trujący truje i traktowanie tego jak loterii może wcale nie być zabawne.
Druga grupa, to "znawcy oprawcy". Rozróżniają zbierane przez siebie gatunki grzybów, ale las traktują gorzej niż parking przed supermarketem. Ja naśmiecę, przyjdzie pracownik marketu i posprząta. Płacę i wymagam. Rozgrzebują ściółkę, niszczą niejadalne grzyby pod pozorem dbałości, żeby się kto nie zatruł, śmiecą. Małemu dziecku można tłumaczyć, dorosłego szkoda, że wcześniej nie wychowano. Ale nie ci są najgorsi.
Trzecia grupa to ryzykanci. Ryzykanci zbierają grzyby, których nie powinni zbierać, myśląc, że się na tym znają. Atlasem grzybów się nie splamią, bo przecież z książki nikt się jeszcze życia nie nauczył. Fachowców nie spytają, bo dziadek zbierał, ojciec zbierał, zbieram i ja. A, że dziadka i ojca słuchali niedokładnie? Wyznają różne przedziwne teorie, np. trujące grzyby są gorzkie, każdy grzyb poza czerwonym muchomorem jest jadalny, wystarczy kilka razy obgotować i odlać wodę. Wygląda jak pieczarka? Wygląda. A te kilka kropek na kapeluszu to pewnie jakiś brud się przyczepił. Że co? Że jak nie mam pewności, to lepiej wyrzucić? Przecież szkoda zostawić takiego ładnego grzybka w lesie. Pewnie! Lepiej niech szlag wątrobę trafi, niżby się miało zmarnować. Zdaniem ryzykantów grzyby mają dużo wartości odżywczych, dlatego takimi rarytasami karmią nawet małe dzieci. To przez nich nasz sport narodowy - grzybobranie, jest sportem ekstremalnym z wysokim stopniem ryzyka.
Miałam babcie. To normalne, babcie na ogół ma się dwie, jedną od mamy, jedną od taty. No więc miałam babcie dwie. Ta od mamy - Jasia kochała zbierać i przyrządzać grzyby, chociaż powinna mieć to prawnie zakazane, pod karą zesłania na prace społeczne przy zbieraniu psich kup.
Druga babcia, od taty - Agnieszka, też lubiła zbierać i gotować grzyby. Jej nic nie powinno być zakazywane, znała się i zbierała tylko te, których była pewna na 100%.
Babcia Jasia - ryzykantka potrafiła zebrać psiory z ogródka, obgotować, trzy razy zmieniając wodę i uznawała to za zdatne do jedzenia. Jestem pewna, że tata o tym nie wiedział, bo by zareagował. Nie pamiętam dokładnie, mała byłam, ale w oczach mam scenkę obgotowywania grzybków i odlewania wody.
Któregoś razu obie babcie poszły sobie na grzybki do lasu. Nie jechały daleko, autobusem do Łagiewnik.
Tu musi być dygresja. Dla tych, którzy nie wiedzą: łódzki Las Łagiewnicki to największy obszar leśny w obrębie miasta w Europie, ponad 1 200 hektarów! Kiedyś myślałam, że Central Park jest większy, skoro Las Łagiewnicki tylko w Europie zwycięża, ale nie. Central Park jest najbardziej znany, ale wielkością to 1/3 naszego, tylko 340 hektarów. Największy na świecie las w mieście jest w Rio - 3 200 hektarów. Ho, ho!
A teraz grzecznie wracam do Lasu Łagiewnickiego i moich dwóch babć. Jakoś nie było tego dnia bardzo grzybnie, a wtedy każda sztuka staje się bezcenna. I co? Ta krytykowana babcia Jasia okazała się lepszą grzybiarką od mądralińskiej Agnieszki. Kiedy wyszły z lasu, Agnieszka miała ledwo co, a Jasia aż się uginała pod ciężarem koszyka.
- Zwariowałaś, rodzinę chcesz wytruć? - zawołała Agnieszka wywalając zawartość koszyka ryzykantki.
- Oszalałaś, co ci moje grzyby przeszkadzają? - denerwowała się Jasia - Zazdrościsz? Swoje wyrzuć!
- Uspokój się, tylko przejrzę - przerażona Agnieszka robiła rentgena w zbiorach Jasi - połowa trujaki, połowa nie do jedzenia.
- Jak nie do jedzenia? Pięć razy się obgotuje, wodę odleje i dobre będą - i z płaczem ładowała wyrzucone grzyby do koszyka.
- Wariatka - zamiast wywalać do lasu, Agnieszka zaczęła od razu deptać te najgroźniejsze.
Nie pobiły się, chociaż niewiele brakowało. W końcu obie to były kulturalne panie. Jedna stała i płakała nad zniszczonym dobrem, druga była wściekła na ośli upór i głupotę. Nie wiem jak udało się trwale zniechęcić Jasię do grzybobrania, ale jeszcze długo była obrażona na babcię eksperta i podejrzewała, że to wszystko z zazdrości.
Nie było mnie przy tym, ale do dziś widzę, jak mój Anioł Stróż z ulgą otarł sobie pot z czoła i słyszę ten kamień, który spadł mu z serca.
więcej na www.smugowanie.pl
Gorączka grzybowa jest podobna do gorączki złota. W czasie, kiedy w polskich lasach pojawiają się grzyby, niektórych z nas opanowuje szaleństwo zbieractwa. Szaleństwo, bo jak inaczej nazwać dorosłego, zdrowego na umyśle (no może w stanie amoku grzybowego niekoniecznie), człowieka pętającego się po lesie z rozwianym włosem, oczami wbitymi w ściółkę leśną i zaglądającego choinkom pod sukienki?
Ja należę do tych, których co roku opanowuje wirus grzybobrania. W ogóle uwielbiam las, ale jeszcze bardziej ten dreszczyk emocji, że trafi się taaaaki grzyb. Aczkolwiek wydaje mi się, iż to, że z powodu grzybów nie przeniosłam się na tamten świat, zawdzięczam tylko Opatrzności Bożej.
Bo grzybiarze dzielą się na trzy grupy:
Pierwsza to ci, którzy myślą. Znają się na grzybach i szanują przyrodę, nie uważają lasu za jednorazową rozrywkę. Mają też pokorę; jeśli nie są pewni grzyba, wolą go zostawić, niż zjeść. Nie stosują zasady - a nuż się uda. Wiedzą, że grzyb trujący truje i traktowanie tego jak loterii może wcale nie być zabawne.
Druga grupa, to "znawcy oprawcy". Rozróżniają zbierane przez siebie gatunki grzybów, ale las traktują gorzej niż parking przed supermarketem. Ja naśmiecę, przyjdzie pracownik marketu i posprząta. Płacę i wymagam. Rozgrzebują ściółkę, niszczą niejadalne grzyby pod pozorem dbałości, żeby się kto nie zatruł, śmiecą. Małemu dziecku można tłumaczyć, dorosłego szkoda, że wcześniej nie wychowano. Ale nie ci są najgorsi.
Trzecia grupa to ryzykanci. Ryzykanci zbierają grzyby, których nie powinni zbierać, myśląc, że się na tym znają. Atlasem grzybów się nie splamią, bo przecież z książki nikt się jeszcze życia nie nauczył. Fachowców nie spytają, bo dziadek zbierał, ojciec zbierał, zbieram i ja. A, że dziadka i ojca słuchali niedokładnie? Wyznają różne przedziwne teorie, np. trujące grzyby są gorzkie, każdy grzyb poza czerwonym muchomorem jest jadalny, wystarczy kilka razy obgotować i odlać wodę. Wygląda jak pieczarka? Wygląda. A te kilka kropek na kapeluszu to pewnie jakiś brud się przyczepił. Że co? Że jak nie mam pewności, to lepiej wyrzucić? Przecież szkoda zostawić takiego ładnego grzybka w lesie. Pewnie! Lepiej niech szlag wątrobę trafi, niżby się miało zmarnować. Zdaniem ryzykantów grzyby mają dużo wartości odżywczych, dlatego takimi rarytasami karmią nawet małe dzieci. To przez nich nasz sport narodowy - grzybobranie, jest sportem ekstremalnym z wysokim stopniem ryzyka.
Miałam babcie. To normalne, babcie na ogół ma się dwie, jedną od mamy, jedną od taty. No więc miałam babcie dwie. Ta od mamy - Jasia kochała zbierać i przyrządzać grzyby, chociaż powinna mieć to prawnie zakazane, pod karą zesłania na prace społeczne przy zbieraniu psich kup.
Druga babcia, od taty - Agnieszka, też lubiła zbierać i gotować grzyby. Jej nic nie powinno być zakazywane, znała się i zbierała tylko te, których była pewna na 100%.
Babcia Jasia - ryzykantka potrafiła zebrać psiory z ogródka, obgotować, trzy razy zmieniając wodę i uznawała to za zdatne do jedzenia. Jestem pewna, że tata o tym nie wiedział, bo by zareagował. Nie pamiętam dokładnie, mała byłam, ale w oczach mam scenkę obgotowywania grzybków i odlewania wody.
Któregoś razu obie babcie poszły sobie na grzybki do lasu. Nie jechały daleko, autobusem do Łagiewnik.
Tu musi być dygresja. Dla tych, którzy nie wiedzą: łódzki Las Łagiewnicki to największy obszar leśny w obrębie miasta w Europie, ponad 1 200 hektarów! Kiedyś myślałam, że Central Park jest większy, skoro Las Łagiewnicki tylko w Europie zwycięża, ale nie. Central Park jest najbardziej znany, ale wielkością to 1/3 naszego, tylko 340 hektarów. Największy na świecie las w mieście jest w Rio - 3 200 hektarów. Ho, ho!
A teraz grzecznie wracam do Lasu Łagiewnickiego i moich dwóch babć. Jakoś nie było tego dnia bardzo grzybnie, a wtedy każda sztuka staje się bezcenna. I co? Ta krytykowana babcia Jasia okazała się lepszą grzybiarką od mądralińskiej Agnieszki. Kiedy wyszły z lasu, Agnieszka miała ledwo co, a Jasia aż się uginała pod ciężarem koszyka.
- Zwariowałaś, rodzinę chcesz wytruć? - zawołała Agnieszka wywalając zawartość koszyka ryzykantki.
- Oszalałaś, co ci moje grzyby przeszkadzają? - denerwowała się Jasia - Zazdrościsz? Swoje wyrzuć!
- Uspokój się, tylko przejrzę - przerażona Agnieszka robiła rentgena w zbiorach Jasi - połowa trujaki, połowa nie do jedzenia.
- Jak nie do jedzenia? Pięć razy się obgotuje, wodę odleje i dobre będą - i z płaczem ładowała wyrzucone grzyby do koszyka.
- Wariatka - zamiast wywalać do lasu, Agnieszka zaczęła od razu deptać te najgroźniejsze.
Nie pobiły się, chociaż niewiele brakowało. W końcu obie to były kulturalne panie. Jedna stała i płakała nad zniszczonym dobrem, druga była wściekła na ośli upór i głupotę. Nie wiem jak udało się trwale zniechęcić Jasię do grzybobrania, ale jeszcze długo była obrażona na babcię eksperta i podejrzewała, że to wszystko z zazdrości.
Nie było mnie przy tym, ale do dziś widzę, jak mój Anioł Stróż z ulgą otarł sobie pot z czoła i słyszę ten kamień, który spadł mu z serca.
więcej na www.smugowanie.pl